Spis treści

Karpaty Zachodnie - bieg wzdłóż słupków

tyt7.jpg Następne 3 dni spędzamy na zasłużonym odpoczynku w Bystrem pod Baligrodem, gdzie Paweł ma domek letniskowy.

7 września zaczynamy drugi odcinek przejścia: polsko-słowacko-czeski (tak należy rozumieć powyższy tytuł, bo oczywiście Karpaty Zachodnie zaczynają się od Przeł. Łupkowskiej). Dzięki pozwoleniu Straży Granicznej oraz BPN-u mogliśmy przejść zamknięty dla turystów odcinek graniczny od Przełeczy Użockiej do Rawek. W schronisku Pod Rawkami odebraliśmy plecaki i ruszyliśmy dalej.

Idąc dobrze wyznakowanym szlakiem wzdłuż słupków granicznych, można było nie wyciągać mapy przez cały dzień (chyba że do niezmiernie rzadkich panoram). Dzięki temu, także łagodnym górom, rozwijaliśmy duże prędkości na nieciekawym szlaku granicznym. Absolutny rekord przejścia padł 13 września, kiedy to przeszliśmy 45 km z Przełeczy Wysowskiej do wsi Obrucne, tuż za miejscem, gdzie wododział opuszcza granicę i biegnie dalej przez Słowację.

Przez krótki odcinek w Górach Czerhowskich (Čergov) wchodzimy w Góry Lewockie. Jest to ostatnie pasmo, w którym nie rozstajemy się ani na chwilę z mapą i kompasem bo dróg jest niewiele a szlaków wcale. Niemal równinną Kotliną Hornadzką, gdzie główny wododział bezwstydnie został zamieniony w rżysko, doszliśmy do Kozich Grzbietów - rzadko odwiedzanego pasemka, z którego z jednej strony widać Niżne Tatry, z drugiej majestatyczne, ośnieżone, nasze Tatry.

Doszliśmy do nich przez kolejną równinę - Kotlinę Popradzką. Początkowe plany, aby iść jak najwięcej główną granią tatrzańską, która od Cubryny aż po Wołowca, a potem już bocznym grzbietem do Chochołowa jest jednocześnie wododziałem, skorygowała pogoda. Opady śniegu, który podczas naszej bytności powoli topniał, czynił takie przejście niebezpiecznym.

Nasza trasa przez najwyższe pasmo Karpat Wyglądała następująco: Tatranska Strba, Szczyrbskie Pleso, Tatranska Magistrala, Dolina Koprowa, Prz. Zawory (20 cm. śniegu), Dolina Cicha. Tu po koleknej naradzie ostatecznie porzuciliśmy pomysł przejścia granią i wybraliśmy najkrótszą i najniższą opcję. Po noclegu na zaśnieżonych Rówienkach pod Przeł. Tomanową zeszliśmy do Polski i przez Przeł. Iwaniacką doszliśmy do schroniska na Polanie Chochołowskiej. Tu po prawie dwóch tygodniach znów przypomnieliśmy sobie co to jest kąpiel. Niestety musieliśmy zmienić nasz plan powrotu na Słowację. Zakładaliśmy, że przejdziemy tam przez Prz. Bobrowiecką, a urzędującym tam strażnikom granicznym powiemy, że idziemy gdzieś ze Słowacji (np. Żarskiej Chaty). Niestety nadzialiśmy się na owych strażników gdy pałaszowali śniadanie w schronisku a zaraz potem wyszli na przełęcz. W takim wypadku wariamt przez przełęcz odpadał (ponieważ rzucaliśmy się w oczy, nos i uszy w schronisku - gdzie nie było prawa nas być- strażnicy poznali by nas). W końcu zdecydowaliśmy się że przez Grzesia wrócimy na Słowację, po czym z niepozornego szczyciku Krasne zejdziemy na dzikusa jednym z wielu, bocznych grzbietów do Doliny Bobrowieckiej. Oczywiście akurat wtedy, gdy schodziliśmy TANAP-owcom zachciało się urządzić akurat na tym grzbieciku polowanie. Początkowe bardzo stanocze postanowienie wlepienia nam mandatu za chodzenie poza szlakami, złagodziła informacja skąd idziemy (tzn. z Żelaznej Bramy), więc pouczając tylko puścili nas wolno. Wieczorem doszliśmy do Suchej Hory, gdzie pani w sklepie usłyszawszy, że zamierzamy rozbić się gdzieś w polu, będąc pod wrażeniem informacji o niedawnym poturbowaniu turystów przez niedźwiedzia, zaprosiła nas na nocleg do umeblowanej piwnicy.

Z Suchej Hory weszliśmy na Orawę. Tutaj też wododział po raz pierwszy (potem jeszcze w Beskidzie Śląskim) schodzi całkowicie na terytorium Polski. Ciągnie przez torfowiska Orawy, by potem dźwignąć się w Beskidzie Żywieckim. Początkowo nisko Pasmem Podhlańskim, potem coraz wyżej Pasmem Policy, by wystrzelić Babią Górą, gdzie z powrotem łączy się z nim granica.

Gdzie wododział tam i my: taplaliśmy się więc w skądinąd przepięknych torfowiskach Orawy, ale ciążkich do chodzenia, bo jak tu iść po gąbce nasączonej wodą. Szliśmy wymienionymi pasmami i 25 września stanęliśmy na Babiej Górze. Tutaj dopadł nas drugi okres permanentnej niepogody, który mgłą bezbłędnie zasłonił wszelakie widoki przed nami

Tak przeszliśmy pasmo Pilska, Wielkiej Raczy, Beskid Śląski (granicę polsko-czeską przekroczyliśmy w Jasnowicach), Beskid Śląsko-Morawski (teraz szliśmy wzdłuż granicy czesko-słowackiej), Jaworniki (ostatnie pasmo na naszej drodze ze szczytami powyżej 1000 m). Za szczytem Mykata wododział po raz drugi ląduje w Czechach, tym razem na dłużej. Gdy wchodzimy w Góry Wizowickie w końcu się wypogadza. Tak pozostanie już do końca. Ba! Jest na tyle ciepło, że nawet w październiku śpimy pod gołym niebem. Przedostatnim pasmem są Białe Karpaty z kulminacją Velkej Javoriny (970 m), gdzie wracamy na Słowację i zaczynamy odliczanie ostatnich 100 kilometrów. Przez duże miasto Myjava wchodzimy w Małe Karpaty. Nie są jednak takie małe, bo choć najwyższy szczyt mierzy zaledwie 767 m (Zaruby), to niższe od 300 do 600metrów równiny tworzą dużą deniwelację i góry te krajobrazem nie ustępują np. Beskidowi Sądeckiemu czy Pieninom.

To ostatnie porównanie nie jest przypadkowe bowiem Małe Karpaty w znacznej części są zbudowane z wapieni i dolomitów triasowych, które wychodzą malowniczo na powierzchnię. Skały te posłużyły także jako budulec pięknych obiektów: od licznych tu średniowiecznych zamków po zbudowany w latach 1927-28 na górze Bradlo pomnik gen. Stefanika (męża opatrznościowego rodzącej się Czechosłowacji - który zginął tragicznie w 1919 roku). Autorem tego niezwykle monumentalnego dzieła był Dusan Jurkovič, ten sam, który projektował cmentarze wojenne w Beskidzie Niskim. Z pomnika rozpościera się niezwykle rozległy widok na Małe i Białe Karpaty.

Przedostatniego dnia kilka kilometrów szedł z nami zawiadomiony telefonicznie Słowak, którego spotkaliśmy w Górach Rodniańskich. Ostatniego dnia przejścia idąc czerwonym szlakiem zwanym Stefanikovą magistralą dochodzimy do Bratysławy. Z centrum mamy jeszcze 11 km do średniowiecznego miasteczka, a dziś dzielnicy Bratysławy - Devínu. Jest to obok Krywania jedno z najważniejszych miejsc w świadomości Słowaków. Tu, u stóp majestatycznych ruin zamku na olbrzymiej skale, Morawa wpada do Dunaju. Miejsce to uważane jest za koniec/początek Karpat, których skaliste grzbiety malowniczo opadają do samego Dunaju.

Po 94 dniach (w tym 90 dni marszu), przejściu 2225 kilometrów przez 40 pasm górskich i terytorium 5 państw, 3 października o godzinie 17 znów stanęliśmy nad wodami Dunaju, zamykając tym samym jeden z najpiękniejszy łuków - karpacki.