Wspomnienia z przejścia letniego w 2002 roku


13 lipca 2002 roku w południe siedzieliśmy na wypchanych po brzegi plecakach na dworcu Warszawa Zachodnia. Z entuzjazmem rozmawialiśmy o tym, co miało nas czekać w ciągu najbliższych dwóch tygodni. Zajęci sobą nie zauważyliśmy, że godzina przyjazdu naszego autokaru dawno już minęła. Po chwili minęła również godzina jego odjazdu. A po jeszcze jednej chwili przemiły głosik ze skrzeczącego megafonu oznajmił, iż takowy w ogóle nigdzie dzisiaj nie pojedzie. Tak rozpoczęła się nasza wyprawa na rumuńską Bukowinę i w Alpy Rodniańskie. Na całe nasze szczęście okazało się, że godzinę później, również do Iwanofrankowska (Stanisławowa), odjeżdża inny ukraiński autokar. Na całe nasze nieszczęście zaś dowiedzieli się o tym także inni pasażerowie, w związku z czym było nas dwa razy więcej niż ustawa przewiduje. Część złotozębnych podróżnych zmuszona była zająć miejsca na drewnianych deseczkach w przejściu (lub na naszych plecakach, które oczywiście nie zmieściły się w lukach). W ten oto sposób, gniotąc się i dusząc, z przesiadką w Stanisławowie, dotarliśmy rankiem do Czerniowców, a stamtąd wynajętym busem przez granicę do rumuńskich Radowców. 

DRUGIE PÓŁROCZE 2002 r.

Nasz ukochany "Lux" został w czerwcu porwany przez PAN na Spitsbergen. Tak mu się spodobało, że został tam aż do października. Białe misie bardzo za nim tęsknią i z tego powodu niedawno zaatakowały tamtejszą polską stację naukową. Bartek zapowiedział odwiedziny polarnych przyjaciół na 2004 rok.

VII - XII 2002

LIPIEC 
Przejście letnie łaziło wytrwale po Rumunii. Wyjazd zaliczyli: Agnieszka "Afryka" Niewczas i Bartek "Wariat" Lechowski. 

VII - XII 2002

Wspomnienia z Turkmenii

 

Za nami było prawie sześćset kilometrów drogi przecinającej największą w Azji Środkowej pustynię Kara-kum, z położonego na północy kraju - Taszauz do Aszchabadu - stolicy Turkmenistanu. Droga to za dużo powiedziane. To raczej wąski pas asfaltu poprzedzielany szczelinami niczym lodowiec, dziurawy jak kretowisko, zalany falami wszędobylskiego piasku. Wijący się czasem wśród wydmowych wąwozów, nieraz dumnie przecinający krzaczastą półpustynię. Pozdrawiający wędrowców, którzy ośmielili się nim posłużyć. Przynoszący zarobek tym nielicznym szczęśliwcom, którzy sklecili z paru desek schronienie, gdzie sprzedają zimną colę i gorące szaszłyki.
Autobus, który miał być nowoczesnym pojazdem linii Turkmen Express z klimatyzacją i zimnymi drinkami, okazał się starym rosyjskim gratem z przytwierdzonym dla żartu na masce znakiem firmowym Mercedesa. Klimatyzacja owszem była, ale naturalna - z wywietrzników na dachu, a rolę drinków pełnił stakan z wodą, która w połowie drogi osiągnęła chyba temperaturę otoczenia.

Ostatnia kontrola