Pierwsze Samodzielne Przejście Zimowe SKG
Po Beskidach bez instruktora
Jako historyk doskonale wiem, jak ułomna jest ludzka pamięć. Dlatego zadanie, do którego zostałem namówiony, jest tyleż potrzebne, co niebezpieczne. Potrzebne, by uchronić od zapomnienia mało znany szczegół w historii szkoleń SKG, niebezpieczne, bo minęło już 7 lat od tej zimówki. Być może pozostali jej uczestnicy zapamiętali inne wydarzenia, być może ja sam coś przekręcę... W każdym razie jak średniowieczny skryba proszę o wyrozumiałość, bo nie piszę dla próżnej i czczej chwały, ale ku pamięci.
Zimą 1996 roku odbyło się bodaj jedyne w swoim rodzaju przejście zimowe samych kursantów: Moniki Natkowskiej, Pauli Łapuć (obecnie: Sambierskiej), Roberta Sambierskiego, Patryka Białokozowicza, Grześka Staniszewskiego, Przemka Maciążka i autora. Żadnych instruktorów. Towarzyszyły nam jedynie dwie waletki: Basia Bień i Agnieszka Rząca, które ochrzciliśmy wdzięcznym mianem "oczu i uszu Szamana" (Roberta Szczygielskiego - kierownika kursu). To właśnie on przed wyjazdem podał nam namiary bacówek, reszta, czyli: trasa, organizacja transportu i wyżywienie spoczęła na naszych głowach.
W ten sposób pewnego lutowego (a może jeszcze styczniowego) poranka zaczęła się we Florynce nasza wyrypa. Plan był ambitny. Na pierwszy dzień - Binczarowa - Ubocz - Wzgórze 703 - Głębokie Polany - Berest - Żdżar - (może i Hłocza) - Przeł. Cygańskie Pola. Życie skorygowało nasze zamiary. Proboszcz w Binczarowej (Cygan deklamujący Cycerona i Cezara w oryginale) okazał się po staropolsku gościnny. Efekt - zamiast pół godziny spędziliśmy u niego cztery. Obejrzeliśmy chyba wszystko, co było do obejrzenia w okolicy. Dowiedzieliśmy się na przykład, że szczytem marzeń naszego gospodarza jest zorganizowanie zimowej olimpiady w Binczarowej. Potwierdzały to zresztą pierwsze przygotowania - chorągiewki z worków po nawozach na stoku i mini lodowisko ze śnieżnymi bandami.
W końcu udało nam się oswobodzić z rąk księdza i obarczeni niezłym prowiantem (m.in. swojską kiełbasą) dziarsko ruszyliśmy dalej. Ale ze Wzgórza 703 zeszliśmy do Kamiannej i stąd najkrótszą drogą na Przełęcz. Było już i tak dobrze ciemno. Na miejscu bacówka jak się patrzy. Kolacja przy ogniu, śpiewy (była gitara) i spanie. Nocleg taki jak ten pamięta się do końca życia. Wszystko wiatrem podszyte, mróz na zewnątrz (i wewnątrz) - jakieś 25 stopni poniżej zera. Błogosławiłem w duchu brata za porządny puchowy śpiwór, w którym dało się spać w samej bieliźnie bez większych stresów.
Ale najlepsze czekało nas rano. Trudno bowiem robi się śniadanie, kiedy nie można wbić noża w bochenek, papryka staje się granatem zaczepnym, zaś o wyjęciu czegokolwiek z puszki można pomarzyć. Czekało nas przyspieszone rozmrażanie i bolące od zimna zęby, ale jakoś to znieśliśmy. Ponieważ wyjrzało słońce, pełni wigoru ruszyliśmy połykać kolejne kilometry. Ładny śnieg, trasa przyjemna, pusto - czegoż więcej wymagać od życia? Pokonaliśmy grzbiet koło Jaworzynki, potem Wzgórze 763, Łosie, Ostry Wierch, Przysłop, Runek i w końcu dotarliśmy do chatki myśliwskiej na jego północnym grzbiecie. Wtajemniczeni przez Szamana wiedzieliśmy jak "włamać" się do środka. Było fantastycznie - kominek, jakaś prycza, przez buki przebijał się cudowny księżyc, cisza i spokój. Nauczeni doświadczeniem schowaliśmy "przyszłe" śniadanie do śpiworów, co dla mojego skończyło się rano długim i pracochłonnym czyszczeniem z resztek serków topionych.
Ten dzień zakończył się dość wcześnie - nocleg wypadł na Hali Łabowskiej, choć początkowo szykowaliśmy się na Parchowatkę. Ale dzięki temu uniknęliśmy jakichś poważniejszych konsekwencji w postaci chorób i przyspieszonego powrotu do domu. W schroniskowym ciepełku można było do woli grać w mafię.
Następny etap drogi to: Parchowatka - Wapiennik - Drapa - Kiczora - Wierchomla Wielka - Piwniczna (pociągiem) - Obidza (autobusem) - Ruski Wierch. Znów wskazówki Szamana okazały się nie do przecenienia. Pomimo ciemności bacówkę pod Ruskim Wierchem znaleźliśmy od razu. Na dodatek jej standard można było porównać z Bristolem. Humory więc mieliśmy jak najlepsze - znów były żarty i śpiewy przy palenisku.
Trasa przedostatniego nie była może zbyt długa, ale w połączeniu z dużą ilością śniegu i porządnym błądzeniem zajęła sporo czasu. W pewnym momencie jedyną rzeczą utrzymującą nas przy życiu była bacówka w Jaworkach i wyobrażenie smaku "Tymbarka". Tej nocy niektórzy z nas długo czekali przy ognisku na grupę Maćka Nałęcza, ale nie pojawił się ani on, ani jego grupa. Nocleg wypadł im gdzie indziej. Nam szkoda było tylko jednego - że zbliża się nieuchronny koniec. Do mrozu przywykliśmy, dobrze się nam chodziło, zżyliśmy się, było dużo śmiechu. Był to po prostu fajny wyjazd.
Karpiem w oko
czyli to nie tak miało być...
Szanowne Panie, Szanowni Panowie,
To nie tak miało być... Kiedyś wydawało się, że zawsze będziemy młodzi, piękni i zawsze będziemy jeździli w góry. Kiedyś wydawało się, że świat stoi przed nami otworem i osiągnąć możemy wszystko, co tylko nam się wyśni. I w zasadzie tak właśnie było, tyle, że często na realizację szalonych pomysłów brakowało funduszy. Teraz pieniądze są, brakuje tylko czasu i coraz częściej chęci.
Jak do tego doszło? To proste: wszystkiemu winne są trzy czynniki: wiek, rodzina i praca. Czynnik pierwszy: wiek. Jest faktem niezaprzeczalnym, że człowiek już od chwili poczęcia zaczyna się starzeć. Młodość zwykle charakteryzuje się energią, przebojowością, ciekawością, chęcią poznawania świata, a u niektórych również chęcią zdobywania gór wysokich i niskich. Starość natomiast wprost przeciwnie.
Czynnik drugi: rodzina. Zaczyna się od żony (lub męża - w zależności od upodobań seksualnych). Męża lub żonę oczywiście, jak niektórzy dobrze wiedzą, najlepiej jest znaleźć w Studenckim Klubie Matrymonialnym (dla niepoznaki nazywanym czasami Studenckim Klubem Górskim). Jakiś czas po ślubie pojawiają się dzieci. I wtedy u większości normalnych osobników chęć eksploracji górskiej automatycznie zanika. Lecz nie tylko dzieci potrafią skutecznie zresetować stare zwyczaje. Od razu przychodzi mi na myśl tzw. syndrom Kabelka, by nie wspominać o innych znanych mi przypadkach... Zaborcza "druga połowa" przesłania takiemu osobnikowi cały świat do tego stopnia, że zmienia on swój sposób życia, zmienia środowisko, zrywa kontakty ze starymi znajomymi. Na pewno każdy z was zna takie przypadki. Przykre to zjawisko, ale cóż. Przyjaciele się zmieniają, starzeją, a niektórzy powoli lub skokowo przestają być przyjaciółmi.
Czynnik trzeci: praca. Jak zapewne wszyscy zdążyliśmy już zauważyć mamy obecnie w Polsce kapitalizm. Jest to ustrój tak wspaniały i jednocześnie ponury, że trzeba zapier... od rana do wieczora (chyba, że ktoś akurat nie ma pracy). A gdy się pracuje od 8.00 do 20.00 (albo nawet trochę krócej), to niestety zainteresowanie innymi dziedzinami życia gwałtownie spada. Taki właśnie tryb życia potrafi skutecznie zniszczyć człowieka i wszystkie jego wcześniejsze zainteresowania. Lecz tak naprawdę nie wiadomo co jest gorsze: szpony żony czy szpony pracoholizmu.
Wszystkie te trzy czynniki czyli wiek, rodzina i praca oraz nasze przesuwanie się na skali doznań w kierunku maksimum powoduje ten przykry skutek, że zmienia się nasz punkt widzenia. Staramy się tego nie dostrzegać, ale takie są ponure fakty. Ostatnia internetowa potyczka słowna, do której doszło między kolegą TNP i kolegą Plastim, dobitnie pokazuje różnicę w postrzeganiu tych samych faktów. Potencjalne wejście na czterotysięczny, łatwy skądinąd szczyt w Alpach, jest dla jednego z nich "dupodajstwem", dla drugiego natomiast wielką szansą na powrót w góry po dziewięcioletniej przerwie. Po prostu inny punkt widzenia.
Na zakończenie wypadałoby tradycyjnie zacytować klasyka Mleczkę. Najbardziej do niniejszego felietonu pasuje mi taki mleczkowy rysunek, na którym nasz klasyk przedstawił wnętrze krakowskiego zapewne pubu piwnego (jak wiadomo ja również lubię te klimaty). Pod stołem w rzeczonym pubie siedzi roztrzęsiony mężczyzna i gryzie sobie dłoń wytrzeszczając przerażone oczy. Przy stole obok siedzi dwójka młodych ludzi i komentuje nad kuflami z piwem zastaną sytuację: "Wygląda na to, że Pan Bolek pojął nareszcie prawa rządzące tym światem...". No właśnie. Im człowiek starszy, tym coraz więcej rozumie z otaczającej go rzeczywistości, a marzenia i wyobrażenia, które miał we wczesnej młodości ewoluują i zdecydowanie zmieniają kształt. I tylko czasem człowiek pomyśli sobie, że to wszystko nie tak miało być, oj nie tak...
KAPownik
czyli Klubowa Agencja Prasowa donosi...
I - VI 2003
STYCZEŃ
1 - jak zawsze członkowie Klubu spędzili Nowy Rok w grupach i podgrupach; jedną z nich ugościł kolega Marek Wołosz, kursanci z zeszłego roku marzli w Bieszczadach
8 - leader, przewodniczący i wiceprezes w jednej osobie (Marcin Szymczak) został magistrem geografii (specjalizacja: kartografia); gratulacje od redakcji!!!
8 - slajdowisko Magdy Belokostolskiej z podróży do Meksyku
15 - Andrzej Kurowski zabrał nas w Pałacu Kazimierzowskim w magiczną podróż po peruwiańskich Andach
LUTY
1-9 - jedna z grup zimówki wędrowała pieszo pod kierownictwem Pawła Góreckiego i Marty Cobel-Tokarskiej po Beskidzie Niskim, druga zaś ślizgała się na nartach biegowych po Spiszu (szef - Mikołaj Dakowski)
15-23 - pierwszy po wielu latach obóz zimowy wskrzeszonego Kursu Wysokogórskiego SKG (Tatry)
26 - obejrzeliśmy slajdy Gosi Preuss i Pawła Góreckiego z wyprawy do Mongolii
MARZEC
1 - karnawałowy bal przebierańców u Marka Wołosza pod hasłem "Związek Radziecki - nasz przyjaciel"; na imprezie widziano kilka pionierek, przodowników pracy, dresowców, kosmonautów, żołnierzy, marynarza, Kirgizów (oczywiście przybyli na koniach) i wiele innych postaci nie zawsze możliwych do zidentyfikowania
5 - tym razem zobaczyliśmy w Brudzińskim przeźrocza Krzysztofa Kowalewskiego z Indii i Nepalu
15-16 - dwa w jednym: klubowy wyjazd w okolice Babiej Góry połączony z kursówką (5 klubowiczów + 2 kursantów); grupa odwiedziła klubową bazę namiotową w Podwilku
19 - Laos i Kambodża - do podróży w tamte rejony zachęcał swoimi slajdami Robert Sambierski
29-30 - pod dowództwem Pawła Kucharskiego odbył się rajd Granią Karkonoszy
KWIECIEŃ
2 - z drugiego w historii przejścia całego Łuku Karpat slajdy zaprezentowały dwa Michały: Kukuła i Zieliński
9 - slajdy z podróży do Armenii i Gruzji przedstawił Prezes
12-13 - po raz pierwszy od dawna klubowicze odwiedzili Góry Świętokrzyskie
16 - ciąg dalszy nowej klubowej tradycji - wielkanocne spotkanie SKG
26-4.05 - przejście wiosenne w Beskidzie Niskim i Bieszczadach; jeden z instruktorów uznał przejście za najlepszy wyjazd wiosenny od kilku lat (zawsze się tak mówi - przyp. red.), jedyna kursantka zaś - za najlepszy wyjazd w życiu; egzamin zaliczyło siedem osób z ośmiu (sic!)
MAJ
1-4 - klubowicze wędrowali po różnych zakamarkach Polski i zagranicy; widziano ich m.in.: w okolicach Pomiechówka (klubowi emeryci), w Beskidzie Niskim i Bieszczadach (jedna z grup szalała samochodem), w Pieninach, w Niżnych Tatrach, w Rumunii, a nawet w Maroku
7 - nowość w historii slajdów klubowych - obejrzeliśmy slajdy z safari nurkowego w Egipcie autorstwa Piotra Kędzi i Michała Kułakowskiego
24 - kolejny ślub w SKG, tym razem "całościowy" - pobrali się Magda Puzio i Robert Ciszek (kurs przewodnicki 1996/1997); wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia!!!
CZERWIEC
7 - następny ślub w SKG; ślub wzięli Ania Wojciechowska i Krzysiek Chełmiński (kurs przewodnicki 1998/1999); przyjmijcie najlepsze życzenia od KAP-u
14 - witamy na tradycyjnej imprezie klubowej u Izy Kruszewskiej