Poeci i wierszokleci
Wariacki limeryk
Pewien Wariat co mieszka w Warszawie
rzekł: "Niech życie mi płynie ciekawie
Przejścia letnie i zimne
Różne sprawy nizinne
Ja się duszą mą oddam wyprawie".
Ambasady rumuńskiej budynek
to do męstwa Wariata przyczynek
wciąż szturmuje go chętnie
żeby nie rzec - namiętnie
Jest to wyczyn. Lub chociaż wyczynek.
Zbiera mapy i pasja go zżera
Internautów ciekawość zaś szczera
dręczy we dnie i w nocy
czy też Wariat pomocy
nie chce jakiejś czy zgrywa maksera.
Na to Wariat na Forum napisze:
"Ja w górach potrzebuję mieć ciszę".
Na samotnej wyprawie
chrząszcza, który brzmi w trawie
albo głos mój wewnętrzny usłyszy.
Być w świecie nie wyjeżdżając z Warszawy
czyli kącik kulturalny
Książki
"Wielka encyklopedia gór i alpinizmu" pod redakcją Małgorzaty i Jana Kiełkowskich jest zapowiadana przez wydawnictwo STAPIS jako największe na świecie kompendium wiedzy o górach. Planowane jest wydanie 7 tomów, na rynku wydawniczym pojawił się na razie tom pierwszy pt. "Wprowadzenie", zawierający m. in.: informacje o geologii, topografii, turystyce, speleologii, organizacjach górskich. Kolejne mają być poświecone górom poszczególnych kontynentów oraz ludziom gór, ostatni zaś będzie zawierał suplement, słownik i indeks.
STAPIS jest także wydawcą "Pasji i powinności" - biografii Ludwika Amadeusza Sabaudzkiego, księcia Abruzji, dyplomaty, wojskowego i podróżnika, "odkrywcy" K2. Książka autorstwa Włoszki Mirelli Tenderini i Kanadyjczyka Michaela Shandricka otrzymała jedną z najbardziej prestiżowych w Italii nagród przyznawanych w kategorii literatury górskiej i podróżniczej.
Olgierd Budrewicz, znany dziennikarz i podróżnik, jest autorem książki "Byłem wszędzie" (Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Wydawnictwo Naukowe PWN). Autor nazwał swoje wspomnienia "wspaniałym collage'em moich życiowych przypadków". Budrewicz na końcu książki pisze: "Historia przyspiesza. Także reporterowi trudno za nią nadążyć". Tak, ale trzeba ją uwieczniać.
Książka "Naznaczeni. Afryka i AIDS" (Wydawnictwo Trio) została nazwana przez naszego wybitnego reportera, Ryszarda Kapuścińskiego "zaskakująco dojrzałym reportażem". Jej autor, Adam Leszczyński pokazuje społeczno-kulturowe tło wyniszczającej Czarny Ląd epidemii AIDS. Reportaże są zilustrowane czarno-białymi zdjęciami Krzysztofa Miękusa. Po takiej rekomendacji autora "Hebanu" pozostaje pójść do najbliższej księgarni, nabyć książkę i zagłębić się w lekturę.
"Planeta Kaukaz" Wojciecha Góreckiego (Wydawnictwo Naukowe PWN) to zbiór reportaży o Północnym Kaukazie. Autor jest obecnie dyplomatą w Azerbejdżanie, wcześniej pracował jako ekspert w Ośrodku Studiów Wschodnich. Ryszard Kapuściński napisał o "Planecie": "Pasja autora, jego wysiłek, wytrwałość i wiedza dały w sumie książkę stanowiącą jedną z najbardziej wartościowych pozycji dorobku młodego pokolenia polskich reporterów". Swoją drogą ze zniecierpliwieniem czekamy na wydanie kolejnej książki przez tak często cytowanego w tej rubryce twórcę "Imperium".
"Blondynka śpiewa w Ukajali" to pierwsza książka polskiego autora wydana przez National Geographic. Autorka książki, Beata Pawlikowska spędza na kontynencie południowoamerykańskim nawet i pięć miesięcy w roku. Książkę uzupełniają przepisy kulinarne na peruwiańskie specjały m. in. faszerowaną świnkę morską. Przypomnijmy, że autorka otrzymała za "Blondynkę w dżungli" nagrodę im. Arkadego Fiedlera za najlepszą polską książkę podróżniczą 2001 roku.
"Modlitwa o deszcz" Wojciecha Jagielskiego (Wydawnictwo W.A.B.) jest opowieścią o Afganistanie, jego historii, mieszkańcach i dramacie. Autora nie trzeba przedstawiać, znany jest chyba wszystkim, którzy interesują się choć trochę Trzecim Światem. Do Wojciecha Jagielskiego można mieć żal tylko w jednej sprawie - za rzadko wydaje książki. Dodać należy, że za "Modlitwę o deszcz" Jagielski otrzymał nagrodę im. Arkadego Fiedlera za najlepszą polską książkę podróżniczą 2002 roku.
"Choroba dyplomatyczna" Daniela Passenta to nie tylko opowieść o pięciu latach spędzonych przez tego znanego dziennikarza w Chile, tym razem w roli ambasadora Polski, czy też o kulisach polityki zagranicznej naszego kraju, ale także o tym przepięknym i zróżnicowanym zakątku świata.
Przewodnik "Himalaje Nepalu" Janusza Kurczaba (Sklep Podróżnika) to doskonałe kompendium wiedzy i informacji praktycznych na temat wędrówki po tym azjatyckim kraju, "Mekce" nie tylko wspinaczy, ale i turystów z całego świata. Choć autor, znany polski alpinista i kierownik wielu wypraw w góry wysokie, lekko zanudzał na promocji książki w warszawskim Klubie Olimpijskim, warto sięgnąć po tę pozycję, tym bardziej, że zawiera ona ceny i praktyczne rady pochodzące z 2002 roku.
"Szkoła wspinania" Malcolma Cresseya, Nigela Shepherda, Nicka Banksa, Neila Greshama i Raya Wooda to kolejna pozycja wydana przez National Geographic. Niewątpliwie poradnik ten popularyzuje wspinaczkę skalną, jest jednak bardzo ogólny i powierzchowny. Ilustrowany jest bardzo ładnymi zdjęciami. Wydawcy dołączyli do książki adresy polskich organizacji i szkół wspinaczkowych.
Mamy w naszym klubie wielbicieli Dolomitów. Ale zapewne nie tylko ich zainteresuje przewodnik autorstwa Pascala Sombrardiera "Dolomity. Najpiękniejsze Via ferraty opisane od najłatwiejszej do najtrudniejszej". Książka wydana przez "Galataktykę" to nie tylko "sucha" treść, lecz także piękne zdjęcia.
Albumy
"Marco Polo - legendarna wyprawa" (Pascal) to fascynujący album Michaela Yamashity o szlaku podróży tego średniowiecznego wędrowcy. Marco Polo nie mógł sobie chyba wymarzyć lepszych ilustracji do swojego ponadczasowego "Opisania świata".
National Geographic firmuje z kolei album "Ludy świata - etniczna podróż przez kontynenty". Zawiera on około 200 fascynujących fotografii i liczne szczegółowe mapy. Można w nim znaleźć także opis 150 grup etnicznych z całego świata. Album jest barwnym portretem ludów Ziemi, dzięki któremu możemy poznać związki łączące całą ludzką rodzinę.
Wystawy
Wyprawa po stołecznych muzeach tym razem nastroi nas bojowo. A to z tego względu, że możemy obejrzeć aż dwie równoległe wystawy poświęcone broni. Pierwsza z nich, nazwana: "Broń ludów pozaeuropejskich" jest czynna w Muzeum Etnograficznym (ul. Kredytowa 1; www.pme.art.pl) aż do 31 grudnia tego roku. Jest broń atomowa, biologiczna czy chemiczna, ale raczej poza naszym zasięgiem i mało inspirująca. Wiadomo także, że strzelać można z łuku lub z dwururki, kowboje mają swoje rewolwery, a nożownicy - noże. W filmie "28 dni później" jako najskuteczniejsza broń występują zgodnie: maczeta i swojski bejsbol. Ale na tym wyobraźnia przeciętnego człowieka się kończy. No, chyba, że dorzucimy kuszę, co ją Zbyszko z Bogdańca bez pokrętki napinał. Tymczasem ludy zamieszkujące naszą planetę przez wieki wykazywały się pomysłowością w wymyślaniu i praktykowaniu takich cudacznych urządzeń, że ho ho. Kustosze wystawy piszą: "Jest prezentowanych około 450 eksponatów pochodzących ze zbiorów własnych Muzeum.
Stanowi to zaledwie fragment wielkiej, liczącej prawie 4500 obiektów kolekcji broni egzotycznej. Widzowie mogą zapoznać się z różnymi rodzajami broni występującej w Ameryce, Australii i Oceanii, Azji i Afryce. Interesujące są syberyjskie i patagońskie bolas, służące do chwytania zwierząt i ptaków, dmuchawki, przez które Indianie z Amazonii wydmuchują zatrute strzałki, różne typy australijskich bumerangów, melanezyjskie ościenie i miecze z ryby piły. Ciekawe są także pięknie zdobione wojenne dzidy papuaskie, afrykańskie włócznie, pałki i tarcze.
Niezwykle bogata jest prezentowana kolekcja białej broni azjatyckiej i afrykańskiej, a wśród tych bardzo cennych przedmiotów zwracają uwagę miecze samurajskie, indyjskie i afgańskie sztylety, szable, kindżały oraz posiadające niezwykłe kształty afrykańskie insygnia władzy i noże do rzucania".
A jak ktoś się jeszcze nie czuje wystarczająco zainspirowany, polecam wizytę w Galerii Nusantara (ul. Nowogrodzka 18a). Tam można obejrzeć wystawę pod tytułem "Magiczna broń z nieba". Muzeum prezentuje na niej krisy i inną broń indonezyjską, cokolwiek to znaczy. Wystawę można zwiedzać do 7 października 2003 roku. Polecamy szczególnie wizytę przed wakacyjną podróżą do Indonezji, zawsze lepiej się przygotować na najgorsze. Oprócz broni są też: fotografie ilustrujące rytuały i obyczaje związane z bronią oraz eksponaty ze zbiorów Muzeum Azji i Pacyfiku, przede wszystkim batiki, lalki teatralne oraz przykłady rzeźby i malarstwa.
W Galerii Azjatyckiej (ul. Freta 5) mamy wystawę jubileuszową pod intrygującym tytułem: "Sollemia Asiatica". Muzeum Azji i Pacyfiku (ul. Solec 24; www.muzeumazji.pl) świętuje w tym roku 30-lecie), a wystawa czynna podsumowuje jego dotychczasową działalność. Ekspozycja jest czynna do 14 września br.
Jest jeszcze jedna filia Muzeum Azji i Pacyfiku - Galeria Sztuki Orientalnej Dong-Nam (ul. Marszałkowska 45). Tu wielbiciele azjatyckich podróży, których w SKG nie brak, mogą obejrzeć wystawę zdjęć autorstwa Oleny Waśkiewicz z tajemniczej krainy Tuwa. Wystawa jest otwarta do 1 września, wstęp wolny. Przeczytajmy, co na temat tego egzotycznego miejsca piszą organizatorzy wystawy:
"Tuwa to miejsce, gdzie na przestrzeni zaledwie 170,5 tysięcy kilometrów kwadratowych sąsiadują ze sobą stepy, pokryte śniegiem góry Ałtaju i tajga Todży - kraina rybaków, myśliwych i... komarów. Kraj ten, znany od XVIII wieku jako Urianchaj, przez lata podlegał wpływom mongolskim, chińskim, tybetańskim i rosyjskim. Ta wielokulturowość znajduje dziś swoje odbicie w religijności i tradycji Tuwińców. Buddyzm spotyka się tu z lamaizmem i tradycyjnymi rytuałami szamańskimi. Olena Waśkiewicz podróżując po Tuwie podziwiała rozmaite zakątki tego pięknego i dzikiego kraju, fascynowały ją tuwińskie krajobrazy i bogactwo życiodajnych rzek opiewanych w tradycyjnych pieśniach. Odnalazła osadzone na przełęczach klasztory i świątynie, a na rozdrożach - obaa, przy których wędrowcy składają duchom ofiary. Na fotografiach utrwaliła pasterzy, których życie płynie niezmiennym od wieków rytmem, dyktowanym przez surowy klimat kontynentalny".
Taki opis to pole do popisu dla klubowych fotografów, prawda? Przecież niejedni z was byli w rejonach nie mniej fascynujących i nie mniej dalekich A więc, po wakacjach, proszę szturmem ruszyć na warszawskie galerie z całą masą niepowtarzalnych i pięknych zdjęć, które na pewno zrobicie.
W Muzeum Ziemi PAN (al. Na Skarpie 20/26 i 27) możemy obejrzeć wystawę "Himalaje i Karakorum w fotografii Krzysztofa Wielickiego". Ekspozycja jest otwarta do 31 sierpnia br. Zapraszać chyba nie trzeba. Nazwisko autora jest wystarczającą rekomendacją.
Kanon literartury górskiej
Opowieść, której początek jest w sercach każdego z nas
Recenzja książki Stanisława Zielińskiego i Wandy Gentil - Tippenhauer "W stronę Pysznej"
"Z własnej nieprzymuszonej woli będziesz się pchał w gardło trudnościom, będziesz borykał się z wiatrem, kurniawą, mgłą i lodem. Będziesz z sercem struchlałym obchodził drzemiące lawiny, będziesz na czworakach gramolił się na przełęcz i pichcił strawę w ciemnym od dymu szałasie. I co najważniejsze, będziesz tym wszystkim zachwycony".
* * *
Pyszna - najwyższa to Przełęcz (1788 m n.p.m.), trochę niżej - Hala, jeszcze bardziej w dół - Dolina (1075 - 1550 m n.p.m.), a na jej dnie - dwie Polany: Niżnia i Wyżnia. Przy zachodnim brzegu Wyżniej Pysznej Polany (ok. 1325 m n.p.m.) bije źródło Pyszniańskiego Potoku. Na skraju Polany Niżniej stało sobie kiedyś schronisko... ...stałymi jego bywalcami byli wszyscy bohaterowie opowieści. Więcej nawet niż bywalcami, byli jego gospodarzami, zapalonymi fanami. Do pozazdroszczenia ci fani - to członkowie Sekcji Narciarskiej Towarzystwa Tatrzańskiego. Niby zapaleńcy, romantycy i wariaci, ale też ludzie, którzy w 1909 roku stworzyli TOPR z Mariuszem Zaruskim na czele i Józefem Oppenheimem w pierwszym szeregu. Właśnie z myślą o tym drugim powstała książka "W stronę Pysznej'. Jest ona opowieścią o tych wszystkich, których porwała miłość do gór, do Tatr. Oppenheim był o tyle wyjątkowy, że przyjechał do Zakopanego jako student na kilkudniową wycieczkę i pozostał tam lat trzydzieści. Na początku wyróżniał się tylko "humorem i beztroskim przeżywaniem przygody po przygodzie". Od 1914 roku faktycznie, a od 1926 roku formalnie kierował TOPR-em. Był "...człowiekiem opatrzonym sumieniem, rozumem i gorącym sercem. Był romantykiem w głębi duszy i optymistą i wierzył, że ludzie nie są źli, wierzył, że słabszego nie należy bić. W dużo obłędnych rzeczy wierzył...".
... a oprócz tego kochał narciarskie wyrypy. Cóż to takiego ta wyrypa? O tym na łamach książki - historii wyryp krótkich, długich, zabawnych, legendarnych, udanych i zakończonych fiaskiem jest tam pod dostatkiem. Można przy okazji poznać spory kawałek Tatr. Można ze zdumieniem odkryć, że Oni kiedyś tradycyjnie zabierali ze sobą w góry... bigos. Do 1912 roku jeździli na nartach podpierając się jednym, bambusowym kijkiem. Wiele można się nauczyć z Ich doświadczenia ze śniegiem, lawinami czy mgłą, wyczytać, że lawiny mogą być po prostu bardzo piękne, albo że czasem oznakowanie szlaku prowadzi na manowce. A błądzenie nie zawsze było zabawne...
... i nierzadko kończyło się wzywaniem ratunku. Nieco ponad połowa książki poświęcona jest działalności TOPR-u. Razem z ratownikami poznać można różne sposoby dotarcia na szczyt Giewontu oraz obejść wzdłuż i wszerz Czerwone Wierchy, nie raz i nie dwa odwiedzić złowrogą, południową ścianę Zamarłej Turni, zdeptać wiele ścieżek Tatr Wysokich w poszukiwaniu zaginionych turystów, zetknąć się z milczeniem gór, skrywającym tajemnicę niektórych wypadków czy tragedii. Zakończenia wypraw ratunkowych nie zawsze były szczęśliwe, a opowieść dotyczy także tych, których miłość do gór porwała na zawsze, jak na przykład utalentowanego malarza-outsidera, Mieczysława Szczukę czy też Mieczysława Świerza, redaktora "Taternika", jednego z największych polskich wspinaczy, którego - podobnie jak autorzy książki - nie mogę nie zacytować: "Są to może najpiękniejsze chwile życia w górach, kiedy usypiająca, słoneczna cisza spływa ku nam z turni i dolin, kiedy przychodzi na nas jakieś zaziemskie omdlenie, a dusza rozpływa się w słonecznych, bezkresnych dalach i tęskni za czymś nieznanym. I chwile takie wypłyną później z pamięci i każą nam tęsknić i powracać do gór...".
... lub w ostateczności - zamiast wyjazdu w góry - czytać takie opowieści jak ta zatytułowana "W stronę Pysznej". Książka napisana jest stylem lekkim i gawędziarskim. Nie brak tam dobrego humoru, ale obecna jest także groza gór, są echa dyskusji na temat: "Czy nie powinni tego zabronić?". Jest wgląd w ówczesną filozofię wędrowania po górach. Spotkamy ów poryw serca czy ducha, który prowadzi gdzieś na koniec świata. I nie obejdzie się bez lekcji pokory wobec gór.
Książka ma dwóch autorów: Stanisława Zielińskiego (ur. w 1917 roku w Kijowie, zm. w 1995 r. w Warszawie) i Wandę Gentil-Tippenhauer (ur. w 1899 r. w Portau-Prince (Haiti), zm. w 1965 r. w Zakopanem). Pan Stanisław był pisarzem i krytykiem literackim, choć wykształcenie miał prawnicze. Publikował też w "Nowych Książkach" cieszące się znaczną poczytnością felietony pod tytułem "Wycieczki balonem". Pani Wanda była malarką, architektem wnętrz i nauczycielką. Uczyła m. in. rysunku na tajnych kompletach w Warszawie. Wydano jej wspomnienia o Mieczysławie Szczuce. Formalnie jest autorką tylko pierwszego wydania książki "W stronę Pysznej" (1961 rok). Trzy kolejne (1973, 1976, oraz ostatnie - z 1987 roku Młodzieżowej Agencji Wydawniczej), częściowo zmienione i uzupełnione, podają jako autora jedynie nazwisko Stanisława Zielińskiego.
* * *
A zaczyna się opowieść tak:
"Czy pamiętasz? Małe schronisko w Dolinie Zuberskiej tak bardzo przypominało dawną Pyszną... Ile minęło lat? Trzydzieści, czterdzieści... Chwila i będzie tych lat jeszcze więcej. Serce, przewodnik po przeszłości i nieomylny kompas wspomnień, prowadzi w stronę Pysznej, na stare ślady nart, na trasy zimowych wyryp po Tatrach Zachodnich".
Pocztówka na wakacje
Refleksje przedurlopowe
- A ty planujesz jakiś wyjazd?
- Planować to ja sobie mogę. Poza tym, jak wiesz, ja cały czas podróżuję... Wewnątrz siebie...
Niby nic aż tak bardzo szczególnego, ale tych kilka słów uświadomiło mi jak często w ciągu roku studiów, pracy i innych spraw "właściwie to na wczoraj" zapominamy o czymś bardzo ważnym. Zapominamy o... samych sobie. Nie spotykamy się z kimś dla nas ważnym, bo jutro czy pojutrze czeka nas coś co wymaga czasu, przygotowania, nie czytamy tego co pochłonęlibyśmy z zapartym tchem w pół dnia, bo zaległy referat, notatki z wykładu, trzeba gdzieś biec, coś załatwiać, obgadać, zaplanować, szybko, szybko, szybko...
I nagle dostajemy w prezencie wakacje lub urlop. Nagle mamy komfort używania słów: nieśpiesznie, pomyślę, zastanowię się, poczytam, pojadę, porozmawiamy, posłuchamy, poznamy... Czas na poznanie siebie i świata wokół. Nie tylko tych krain odległych, hen za horyzontem, ale i tych za rogiem bloku. Nie tylko ludzi o odmiennej kulturze, obyczajach, języku, ale i tych, których mijamy każdego dnia na pobliskim skrzyżowaniu, w osiedlowym sklepie czy też na korytarzu własnego domu. I jeszcze my - często dużo ciekawsza i bardziej zagmatwana zagadka niż wiele opisywanych w przewodnikach. Dziś, a nie kiedyś tam, gdy już zdam egzamin, przygotuję referat czy sprawozdanie dla szefa... Dziś. Nieśpiesznie. Nie odkładając na potem. Zamiast myśleć o życiu po prostu cieszmy się latem.
A na koniec pozostaje mi życzyć wam jak najwspanialszego lata, pełnego wrażeń, przeżyć, niezapomnianych podróży w przestrzeni i czasie, wewnątrz świata i wewnątrz samych siebie. I jeszcze... do zobaczenia po wakacjach.
Wyprawa Trans Carpatian 2003
Samotne przejście Łuku Karpat
Lipiec 2002 roku. Przejście letnie SKG. Okolice Pietrosula (2303 m n.p.m.) w rumuńskich Alpach Rodniańskich. Widok, który stąd się rozpościera aż krzyczy:
- Ty tu wrócisz. Ty tu wrócisz! Ale sam i na większą skalę!
* * *
Styczeń 2003 roku. Księgarnia z mapami gdzieś w centrum Warszawy. Właśnie wpadła mi w ręce mapa Białych Karpat na Słowacji. Jakieś nowe wydanie czy reedycja. To już sześć miesięcy od chwili, gdy pomysł przejścia całego Łuku Karpat zaczął nabierać kolorów. Czyżbym mógł to osiągnąć? Byłbym trzeci w historii. Wniosek jeden - na pewno pojadę. Ale.. z kim?
* * *
Kwiecień 2003 roku. Mam już większą część map, tj. jakieś 2,5 kilograma. W czasie ich kompletowania okazało się, że jadę sam. Głupota Raymonda Maufrais'go, rozsądek Marka Kamińskiego, a może rozgłos Krzysztofa Wielickiego? Co mną kieruje?
Jest tyle do zrobienia. I ciągle brak kasy. Dobrze, że WIATA zgodziła się mnie sponsorować, bo inaczej bym sobie nie poradził. To równi goście i znający się na rzeczy. Sklep nie jest duży, ale z jakim zaopatrzeniem. No właśnie. Sklep turystyczny WIATA, ul. Złota 69 Warszawa. Ten adres jeszcze nie raz będzie mi się śnił po górach jako dobry wybór.
Maj 2003 roku. Boże, jak mało czasu! To tylko dwa miesiące do wyjazdu! Wizy, paszporty, sprzęt, mapy, jedzenia, apteczka, buty, stuptuty... Sporo tego. Mentalnie jestem nastawiony na SUKCES. Będę tęsknił za Afryką, moją przyjaciółką, podporą duchową. Nie będziemy się widzieć trzy miesiące! Wydaje mi się, że jestem przygotowany na samotność. Na razie Jej nie czuję, nie potrafię Jej sobie uświadomić. Kiedy się z Nią zetknę? Czy dopiero w górach? A może już na peronie z biletem w ręku i plecakiem na grzbiecie?
13 maja. Domowe pielesze. Rozmyślania na różne tematy. Nanda Devi, Amazonka, Trollryggen, Biegun Północny, Pik Kommunizma, Kamczatka. Ciekaw jestem czy wyprawy do tych odległych zakątków też miały takie problemy jak ja? Ha! Ha! Ha! Na pewno! Tylko, że ja nie biorę ze sobą tyle sprzętu, nie zamawiam tragarzy, itp. Ale tam były zespoły, a ja jestem sam. Dobra, dobra. Przestań już tak biadolić nad sobą.
Wczoraj Afryczka wyjechała na praktyki. Doskwiera mi samotność. Nie fizyczna, ale duchowa. To chyba przedsmak wyjazdu. Fajne to uczucie nie jest. Ale też nie jest takie straszne. Trzymaj się chłopie! Będzie dobrze! Tylko z czym ma być dobrze? Mapy nie skompletowane, ubezpieczenie jeszcze nie opłacone, bo nie ma kasy, wizy również nie ma, bo nie ma ubezpieczenia, przejazd do Rumunii to czysta ekwilibrystyka, namiotu nie posiadam, butli z palnikiem też nie, jedzenie w rozsypce, apteczka również.
Ale zaraz, zaraz. Spoko, spoko! Po kolei. W poniedziałek pojadę się ubezpieczyć, później do ambasady złożyć podanie o wizę. Mapy, mapy, mapy... Co tu wymyślić? Dobra. Marian ściągnie kilka z Internetu. Tylko gdzie to wydrukować? No jasne, przecież mogę to zrobić na wydziale. Tak, ale to kosztuje. No trudno, mus to mus. Czyli wtorek i środa są załatwione. To teraz czwartek. O cholera! Zapomniałem, że w poniedziałek mam pracę. No to od początku... We wtorek ubezpieczyć się... Jeszcze gdzieś trzeba wcisnąć artykuły do napisania, tzn. w "harmonogram zajęć dydaktyczno-ropoznawczych".
Planer Akademicki pęka w szwach od telefonów, kontaktów, spotkań i Bóg wie jeszcze czego. Ale bez pośpiechu. Najpierw jedna rzecz, potem druga. I powoli, powoli do przodu. Jakie powoli?! Człowieku, ty zaraz wyjeżdżasz, a ręka w nocniku. Zachowaj spokój i na nowo to wszystko przemyśl. W poniedziałek - do pracy i jeden artykuł, we wtorek - ubezpieczyć się i do ambasady. Albo nie. Lepiej...
I tak to jest. Samotnie wyjeżdżasz, samotnie planujesz. Przydałby się ktoś do pomocy. Ale żeby sam się zadeklarował, bo prosić nie będę. Proszę o różne rzeczy przez cały czas. Mam już dosyć tego włażenia w d... na najbliższe trzy miesiące.
A do tego mama mówiąca w żartach:
- Ty nic nie robisz, tylko nas trzymasz w tej makulaturze (mapach - przyp. autora)! Do pracy byś się wziął. Z Afryką wyjechał, a nie jak jakiś wariat - sam.
- Mamusiu, ale ja muszę sam, bo na tym to przedsięwzięcie polega. A poza tym to jestem Wariat.
- Nic nie musisz. Nic nie musisz. Nie. Jest coś, co musisz. Do pracy iść musisz. Leniu patentowany.
- Mamo, uspokój się. Wiem, że wyjeżdżam na trzy miesiące i musisz na mnie trochę pokrzyczeć. Bo jak mnie nie będzie, to nie będzie na kogo. A do pracy idę dopiero od soboty. Naruszasz mi harmonogram myślenia.
Harmonogram myślenia, harmonogram myślenia - śmiejąc się mama wychodzi z pokoju zawalonego makulaturą.
Ale za chwilę dochodzi z kuchni jej radosny głos:
- Nauczył się nowego słowa i palnął od rzeczy. Do roboty, leniu!!!
A mówią, że podstawą sukcesu jest dobry plan.
c.d.n.