Nasz KAPownik utył od ostatniego Biuletynu. W tak zwanym "międzyczasie" różne dziwne zjawiska nawiedziły Klub m.in. przeszedł przez niego grad. Grad małżeństw, ma się rozumieć - ale o tym niżej.

Grudzień 1995 r.

  • Na Walnym po raz kolejny doszło do nieporozumienia - ukonstytuował się nowy Zarząd.
  • Nowy Rok odbywał się hucznie, tym razem w Lelokalu u kolegi Tomasza L. Najtwardsi czekali w kolejce do ubikacji. Konkurencyjna impreza witała 1996 rok w Ropkach.

Styczeń 1996 r.

  • Zaczyna się ślubne szaleństwo: 06.01.1996 r. na drogę długą i niebezpieczną wchodzą: Paweł "Plasti" Dewiszek i Iwona "Iwonka" Śladowska oraz Monika "Bliźniak" Kasprzak i Artur Jędruszek.

Luty

  • Kiereszuje swój życiorys Dorota "Pcheła" Pindelska wchodząc w związek małżeński z ? p. R. Geers'em.
  • Slajdy: Szwecja i Mongolia

Marzec

  • Klub nawiedzają sławy polskiego himalaizmu: Andrzej Zawada (06.03.1997 r.), a potem Leszek Cichy (13.03.1996 r.). To ostatnie spotkanie było niestety największą jak dotąd klapą organizacyjną w klubie. Już wydawało się, że kasetę video z filmem z zimowego wejścia na Everest oglądać będziemy tylko pod światło zakurzonej żarówki. Szczęśliwie jakoś się udało.
  • Slajdy z Kamczatki

Kwiecień

  • Ślubne szaleństwo trwa. 13.04.1996 r. Dariusz "Helmuth" Niezgoda pojmuje Małgorzatę "Siwą" Miklewską, a w tydzień później Artur "Arturo" Kalinowski przypieczętowuje swój los biorąc Elżbietę "Eluś" Filipek za żonę.
  • Do Klubu zostają zaproszeni: Magda Kapeuś - znana grotołazka oraz Zbyszek Kieras - człowiek ogólnie znany.

Maj

  • Z maja wiadomości nie ma.

Czerwiec

  • Impreza urodzinowa (któraż to już?) koleżanki Anety Ś. oraz kolegi Szamana w lokalu klubowym na ul. Limanowskiego.
  • Rusza Przejście letnie KPB.

Lipiec

  • Sześcioosobowa i dwusamochodowa ekipa zdobywa: Dom (4545 m n.p.m.), Dufourspitze w masywie Monte Rosy oraz Zinalrothorn (szczegółowa relacja w numerze).
  • Równocześnie po Alpach szaleje inny zespół klubowy (niestety redakcja nie otrzymała od uczestników żadnych informacji).
  • W tym czasie także w Szwecji podziwia góry klubowa grupa.
  • Nawet Peloponez nie ostał się naszym klubowym wyprawom (wszystkie nazwiska znane redakcji).
  • Jednocześnie na "ukraińskich antypodach" działała wyprawa zorganizowana przez Zarząd.

Sierpień

  • Rusza z hukiem przejście Kursu Wysokogórskiego w Tatrach Słowackich. Główny instruktor, czyli kolega Przemuś, mimo, że lekko pokiereszowany przez grań Fajek (uczestnictwo w szkoleniu w "Betlejemce") dzielnie dotrwał do samego końca. "Antenka" wybitnie mu w tym pomagała. Przejście odbyło się wyłącznie dzięki uczestnictwu waletów. Ilość kursantów: sztuk 1.

Wrzesień

  • Kończy się chłodne lato.

Październik

  • Zaczyna się babie lato.
  • Oprócz tego w dniach 09-10.10.1996 r. w Auditorium Maximum UW odbyły się I Targi Organizacji Studenckich i Kół Naukowych, w których uczestniczył nasz klub. Efektem naszego udziału było rozdanie 200 ulotek reklamujących nasz klub (kurs PTG, slajdowiska, spotkania, itd.). Daliśmy się także sfilmować przez WOT i pokazać w telewizji.
  • Slajdy z Rumunii oraz z Pamiro-Ałłaju

Listopad

  • 29.11.1996 r. szczęśliwie odbyło się 20-lecie Klubu (relacja w numerze).
  • Slajdy z Uralu, Syberii i Turcji.

Może wydawać się to niewiarygodne, ale to co widzicie to jest Wasz kolejny, ulubiony Biuletyn. Niektórzy klubowi malkontenci złożyli już nasze pismo do grobu, a jego Redakcję uznali za zaginioną. I po raz kolejny zawiedli się - żyjemy i działamy, czego dowodem jest egzemplarz, który trzymacie w ręcach. Trzeba w tym miejscu zauważyć, że gdyby nie szczególne zaangażowanie trójki ludzi, a mianowicie dwóch kolegów A.K. oraz koleżanki A.Ś, to pewnie poprzednie wydanie Biuletynu byłoby ostatnim. Mimo wielokrotnych prób, młode pokolenie nie potrafiło się zmobilizować, aby poprowadzić to szacowne pismo. Młodzi zamiast wypełniać swoimi relacjami z wyjazdów puste strony Biuletynu, siedzą w pubach, spijają piwo i wpadają w nałóg. Redakcja ma nadzieję, że po przeczytaniu paru prawie archiwalnych artykułów i wywiadów młodzi klubowicze będą wiedzieli co robić.
Jak zapewne już wszystkim wiadomo, właśnie upływa dwudziesty rok istnienia naszego szanownego Klubiku. I co? I stąd te wszystkie wystawy, imprezy, alko... i (zresztą sami wiecie najlepiej!).
Tak więc i my, redakcja Biuletynu, postanowiliśmy uczcić tę chwalebną rocznicę i znowu (któryż to już raz?!) reanimowaliśmy naszą gazetę. A że takie okazje przypominają nam o nieubłaganym czasie, poczuliśmy się staro i ogarnęła nas apatia. To oczywiście odbiło się na treści Biuletynu. Bo cóż można w nim znaleźć? Ci sami ludzie piszą te same smęty, ktoś z braku lepszych materiałów wyciągnął jakiś stary anonim, który niby ma zbulwersować opinię publiczną. Ale kto się na to weźmie? W sumie płacz i zgrzytanie zębami.
Ale do konkretów! Na początku, jak zwykle Kapownik, czyli wiadomości o tym, kto z kim przystaje, wyciąg z księgi USC (czyli Urzędu Stanu Cywilnego), kartoteki policyjnej i innych mniej lub bardziej dostępnych źródeł. Potem parę opinii na temat: kurs wczoraj i dziś (raczej wczoraj), sprawozdania z imprez klubowych, trochę o górach i sławnych ludziach, a na koniec spotkanie z kulturą, czyli poezja wierszem pisana. Jednym słowem, jest co czytać przy świątecznym stole.
I właściwie w tym miejscu powinniśmy przejść już do życzeń, ale najpierw wiadomość z ostatniej chwili. Otóż dwunastego grudnia ruszyła kolejna zimowa wyprawa Andrzeja Zawady, tym razem pod Nanga Parbat. Redakcja ma nadzieję, że po wyprawie uda się zaprosić jej organizatora i kierownika na jakieś spotkanie, czego sobie i państwu życzymy.
A gdy już o życzeniach mowa, Redakcja ma zaszczyt życzyć wszystkim klubowiczom i sympatykom naprawdę Wspaniałych Świąt, pełnych śniegu, prezentów, hucznego sylwestra, a w nadchodzącym roku wielu wypraw, szalonych pomysłów i jeszcze dwudziestu lat razem!

Redakcja

W tym piwie, piweczku, piweńku
Słodyczka, goryczka i miód.
Złociutkie jak słonko,
Najlepsze z golonką,
Wśród wszystkich napojów to cud.
To chłodne, źródlane cudeńko
Ta pianka szampańska, tan blask.
Na każde zmartwienie, na każde cierpienie
Najlepsze w sam raz.
Brok, Brok, Brok -
Dobry przez cały rok.
Latem ochłodzi, zimą nie szkodzi -
Brok, Brok, Brok.

Niestety znowu nikt z klubowiczów, nic nie napisał. Duch w narodzie upada i najwyraźniej nikomu już się nie chce klecić wierszy. Dlatego też zamieszczamy utwór obcy i zupełnie nie klubowy, chociaż znaleziony (na podstawce do piwa Brok) w naszej klubowej knajpie, czyli "Pasiece". Utwór ten dobitnie dowodzi, że nie tylko my zajmujemy się totalnym grafomaństwem.

Z poetyckimi pozdrowieniami
Redakcja

Znowu widmo jakieś krąży nad Europą. Tym razem jest to widmo kapitalizmu. Pozmieniało się wokół nas przez te kilka ostatnich lat niesamowicie. Na przykład, co było do niedawna nie do pomyślenia, jakieś ponure firmy wysyłkowe w poszukiwaniu klientów zasypują swym śmieciem skrzynki pocztowe. Ostatnio dostałem właśnie kolejny katolog firmy namawiającej mnie do kupienia maszynki do golenia za cenę dwukrotnie wyższą niż w najbliższym sklepie. Tym razem jednak znalazłem tam również coś ciekawego. Mianowicie na stronie ósmej zobaczyłem trzy niczego sobie panienki wyginające się w przemyślnych pozach. Ubrane były głównie w dość skąpe, kolorowe T-shirty. Pod spodem widniał taki oto napis: "Trzy sztuki w jednym opakowaniu. Cena 375.000 zł". Czyli obecnie zł 37,50. Przyznacie sami, że wyjątkowo niedrogo. W takim na przykład Kaliningradzie (vel Królewcu) jedna, za to lekko przechodzona, sztuka kosztuje 50 USD.

Nie o tym jednak chciałem pisać. Dygresja ta nawinęła mi się przypadkiem zupełnie, a to głównie dlatego, że jedną z tych panienek widziałem kiedyś w reklamie samochodu marki Mazda. Ubrana równie skąpo leżała sobie na masce wyżej wymienionego samochodu i najwyraźniej coś reklamowała, wciskając w obiektyw swe ponętne ciałko; nie wiadomo tylko czy reklamowała siebie, czy samochód. Z całego kontekstu wynikało niestety, że samochód: podana cena była zdecydowanie za wysoka.

W ten jak zwykle niezwykle skomplikowany sposób nawiązałem właśnie do głównego tematu niniejszego felietonu. Jest to mianowicie temat motoryzacji. A temat ten, jak wiadomo, wiąże się wyjątkowo ściśle z tematem: "GÓRY". Padła kiedyś taka propozycja, aby otworzyć w klubie sekcję motorową. W końcu nie jesteśmy gorsi od narciarzy!!! Kol. Plasti zakupił w tym celu 30 kilogramowy namiot marki "Legionowo" (hmm... cóż, najwyraźniej patriotyzm lokalny), idealny do wożenia w bagażniku i rozstawiania na campingach w takiej na przykład Danii czy innej Francji. Namiot ten w niczym nie ustępuje lekko przegniłym namiotom bazowym rozbijanym nie tak dawno (i zwijanym) w Podwilku, a nawet je przewyższa.

W każdym razie turystyka motorowa zyskuje w naszych kręgach coraz więcej zwolenników; ja sam też poruszam się obecnie głównie za pomocą samochodu (jeśli tak można nazwać tego starego rzęcha). Jeżeli mam gdzieś pojechać autobusem czy pociągiem, to taka rozpacz mnie ogarnia, że wolę już w ogóle nigdzie nie jechać. Dochodzi nawet do tego, że w celu utrzymania jako takiej kondycji podjeżdżam z piskiem opon pod stadion Politechniki i następnie biegam w pocie czoła, pobrzękując kluczykami w kieszeni. W rzeczy samej: komiczny widok.

W pewną czerwcową środę doszło nawet do tego, że pod drzwiami klubu spotkało się pięć osób (tak, tak, to byli wszyscy, którzy tego dnia przyszli do klubu) i jak się chwilę później okazało: wszyscy byli zmotoryzowani. Znana też jest opowieść o tzw. imprezie samochodowej, czyli urodzinach Anety Ś. i Szamana. Zaczęło się od ogniska w Granicy (Kampinos), a skończyło na grillu i piwie, na działce u kol. Lela (okolice Załubic Starych, Zalew Zegrzyński).

Jak się zresztą okazało samochód przydatny jest także w przypadku wyjazdów stricte górskich czy skałkowych. Parę osób mile wspomina zeszłoroczny wyjazd samochodowy w Bieszczady. Zwłaszcza Iwonka. Wyjazdy w Alpy bez samochodów prawdopodobnie w ogóle by się nie odbyły. Takie podróżowanie to komfort i wygoda. Nie musisz się tłuc pociągiem, nie musisz się przesiadać i czekać na dworcach.

Każdy kto choć raz podjechał o północy pod same skały z piskiem opon i chwilę potem wyciągał z bagażnika skrzynkę piwa, wie jak rozkoszne jest to uczucie. Takie wyjazdy w skały to sama przyjemność, właściwie to już nawet wspinać się nie trzeba (hmm... niektórzy koledzy tzw. "chude pedały" niewątpliwie mają na ten temat nieco odmienny pogląd).

Dla ostatecznego wykazania wyższości podróżowania samochodem nad przemieszczaniem się środkami komunikacji masowej przytoczę jeszcze jedną drobną opowiastkę. Kiedyś mianowicie wracałem z jakiegoś wyjazdu pociągiem i jak to zwykle bywa nieco przysnąłem. Przyśnił mi się taki mianowicie widok: po peronie jakiegoś dworca pędził z rozwianym włosem rozchełstany młodzieniec. Potrącając matki z dziećmi i staruszków wypadł na postój taksówek i błagalnie spojrzał na kierowcę pierwszego w kolejce samochodu. Pokazując palcem w ciemną i pustą przestrzeń szepnął: "Za tamtą księżniczką proszę!" W tym momencie niestety się obudziłem. A zapowiadało się tak interesująco... Oczywiście dojeżdżaliśmy właśnie do Dworca Centralnego i już za chwilę trzeba było z ciężkim plecakiem zmierzać w kierunku najbliższego przystanku autobusowego. Cóż, pieniędzy nie miałem nawet na taksówkę.

Klub wyraźnie ciągnie w te Najwyższe. A to Zawada pokaże slajdy, a to Kurczab wypowie się na łamach, a to Lwow wyświetli film...

Albośmy to jacy tacy?! Warto by samemu coś wkosić! A nie jest to aż takie trudne...

Jak każdy kursant wie, aby wejść na górę niezbędna jest mapa. W naszym przypadku nazywa się ona Tactical Pilotage Chart, arkusz E-3D (skala 1: 500.000). Tu wprawne oko zdobywcy gór dostrzeże z pewnością ten najbliższy i najłatwiejszy szczyt ośmiotysięczny. Po odpowiednim przygotowaniu psychicznym (wizyta u Dziadka), sprzętowym i kondycyjnym pora wyruszyć na wyprawę życia.

Najpierw czeka nas ekscytująca podróż koleją na południe do ostatniego miasta przed górami. Potem trzeba zorganizować transport samochodowy, a ostatni odcinek musimy pokonać na własnych nogach. Szczegóły dojścia wyjaśnia mapa. Ponieważ szczyt wypada zdobywać "na lekko" (w stylu alpejskim), nie ma potrzeby organizowania karawany.

Docieramy do moreny czołowej (4600), gdzie znajduje się miejsce, w którym wyprawy zazwyczaj zakładają bazę. Stąd już dobrze widać naszą Górę. Klasyczna droga wiedzie na wschód od wielkiego jeziora polodowcowego, potem przez skalny próg do wyżej położonego jeziora. Wokół olbrzymie lodowcowe kotły i przepaściste ściany. My zaś ruszamy potężnym kuluarem w kierunku szczytu. Po drodze czeka nas jedno niebezpieczne miejsce - musimy przejść żleb, który pochłonął już wiele istnień ludzkich. A potem wchodzimy na Rysy, które mają 8199 stóp wysokości.

P.S. Wszystkim, którzy chcą podwyższyć swe beskidzkie i tatrzańskie zdobycze, podaję przelicznik: 1 m = 3,2808 ft.

P.S. 2. Swoją drogą, jak musi się męczyć taki Anglik, gdy się chwali: "Zdobyłem już trzy dwudziestosześciotysiącdwieścieczterdziestosześciostopniki!".