W bułgarskiej Rile
Pomysł na wyjazd w bułgarskie góry zrodził się jakieś półtora roku temu, podczas jednej z moich niezliczonych sesji nad mapami. Są to najwyższe góry europejskie między Alpami i Kaukazem, w kraju, który kojarzył się głównie z czarnomorskimi plażami i dla niektórych z niezgorszym winkiem. Informacji jednak niewiele, oprócz lakonicznych wzmianek w Internecie. Poza tym Bułgaria w tamtym czasie wydawała mi się krajem odległym i dość dzikim. Zmieniło się to w poprzednie wakacje, gdy w czasie pierwszej swojej „prawdziwej" wyprawy zwiedziłem z siostrą Rumunię, Bułgarię i Turcję (Stambuł). Wracając przesiadaliśmy się w Sofii. Kupiłem tam mapę pasma Riła, ale na wypad w góry nie starczyło nam czasu.
Jednak szlaki zostały przetarte. Bułgaria stała się krajem bliskim i bezpiecznym, dojazd był znany, no i co ważne, miałem bardzo dokładne mapy (1:55000). W ciągu roku dokładnie je przestudiowałem, powyznaczałem różne warianty tras i czekałem na wakacje. Wydawało się, że nic nie wyjdzie z wędrówki po tych górach, a jednak. Z moimi znajomymi zaplanowaliśmy wyjazd do Turcji, Syrii i Jordanii. Oni jednak zdecydowani byli lecieć do Stambułu samolotem. Ja bez cienia wątpliwości trwałem przy pomyśle wypróbowanego dojazdu pociągami, który choć dłuższy, jest nieporównywalnie tańszy i ciekawszy oraz pozwala na zobaczenie czegoś po drodze. Tym czymś były góry Riła.
Tien Szan – Niebiańskie Góry
Ambitna i romantyczna (skąd się wzięłam w SKG)
Tamta dziewczyna miała złote włosy i błękitne oczy. Wołali na nią Magda, jej przyjaciel nazywał się Marcin. W ciepłą sierpniową noc siedziałam z nimi przy ognisku, nad nami błyszczały gwiazdy, a Marcin uczył mnie kołysanki:
Dobru noc, dobre spi
Nech sa ti snywajut sladkie sny...
Czytaj więcej: Ambitna i romantyczna (skąd się wzięłam w SKG)
Ech, Kazachstan, Kazachstan...
To olbrzymie azjatyckie państwo jest krajem stepów i blaszanych płotów, baraniny i kumysu, wielbłądziego mleka i ogromnych melonów, pszenicy i bawełny. Ale przede wszystkim jest krajem biedy i bezradności.
List znaleziony w internecie
(pointa pewnej dyskusji)
Kochani!
Bardzo mi smutno, gdy czytam wasze polemiki, bo to źle, że dominują w nich negatywne wibracje...
Chciałam podzielić się z Wami moimi przemyśleniami na temat Klubu i mam nadzieję, że nie będzie to strasznie egzotyczny ani staroświecki punkt widzenia. Dla mnie Klub to jedno z nielicznych przyjaznych miejsc na Ziemi, gdzie mogę pobyć z ludźmi, których lubię, w atmosferze, która mi odpowiada. Zrobić coś dla innych, poczuć emocje, jakich nigdzie indziej nie znajdę. Myślę, ze każdemu z nas Klub daje coś wyjątkowego i dlatego tu jesteśmy. Tu się odnajduje jakieś wartości, uczucia, wzruszenia. A to jest warte szacunku. Nowe inicjatywy są potrzebne, ale chyba nie należy wyrokować, że jest bardzo źle i tylko w „nas" (i tu każdy wstawia dowolne imiona) ratunek. Każdy coś do Klubu wnosi, swoją niepowtarzalną obecnością, i ja nie potrafię ocenić, czyj wkład jest lepszy, a czyj gorszy. Nic nie zmienimy przez podjęcie stosownej uchwały. Byłoby to sztuczne, narzucone. A Klub to żywy organizm, zmienia się wraz z ludźmi, którzy go tworzą, ewoluuje, ale ma swój własny rytm i tempo zmian.
Klub obchodzi w tym roku 25-lecie - to też jest pewna wartość. Był, zanim niektórzy z nas się urodzili, i będzie istniał także i bez nas. To znaczy, że w tej idei jest coś trwałego, co przyciąga, i na pewno nie jest to maestria zarządzania, ani public relations na światowym poziomie. Przeciwnie, przez lata SKG pozostawał inicjatywą dosyć kameralną, co wcale nie umniejszało jego wartości. To też w nim cenię, że nie potrzebuje reklamy.
Nie kłóćmy się o kształt Klubu, nie taranujmy tego, co istnieje, co stworzyli inni. Kiedy ja przyszłam do Klubu, po pierwsze chciałam zaprzyjaźnić się z ludźmi, którzy mnie zafascynowali, a po drugie - jakoś wpasować się w istniejące struktury, znaleźć swoje miejsce. Ale znaleźć to nie znaczy wywalczyć siłą, ale dać coś od siebie. Tak, aby inni mnie potrzebowali, aby chcieli mojej obecności. Ciągle najwyżej cenię fakt, że w Klubie spotykam niezwykłych ludzi, od których czegoś się uczę, którzy są dla mnie autorytetami. Szanuję ich, szanuję mój Klub, i cieszę się, że istnieje tak liczna grupa szaleńców w naszym obrzydliwie pragmatycznym i superzorganizowanym świecie. Tu chowam się przed tym, czego na co dzień mam aż za dużo. Public relations praktykuje każda firma, a my mamy coś, co nas odróżnia od wszystkich innych klubów - ludzi, którzy wkładają SERCE we wszystko co robią, i nasz własny klimat, niepowtarzalny i nie do podrobienia. Starajmy się ocalić romantyzm, który dla ludzi gór nie jest przecież cechą obcą i kochajmy Klub. Klubik, jak lubię mówić pieszczotliwie.
Całusy dla wszystkich.