Kirgizja na dwóch kółkach
Kirgizja na dwóch kółkach
W ramach SKG działa grupa zapalonych rowerzystów. Byliśmy już w Himalajach, Karakorum, Alpach i Pirenejach. W lipcu 1998 roku pedałowaliśmy w Kirgizji, w górach Tien Szan.
W wyprawie wzięły udział trzy osoby: Piotrek, Wiesiek i Grzesiek. Trasa prowadziła (patrz mapa) ze stolicy Kirgizji - Biszkeku, wzdłuż jeziora Issyk Kul, przez przełęcz Cza Aszu (3822) do bazy Majdadyr pod Khan Tengri (6995) i Pikiem Pobiedy (7439). Potem do Polany Cebulowej pod Pikiem Lenina (7134). Tam, z plecakami ale bez rowerów, ruszyliśmy do obozu drugiego (5300). Następnie przez Toktogul z powrotem do Biszkeku.
Formalności związane z wjazdem do Kirgizji nie były jasne. Polski MSZ stwierdził, że "wiza chyba nie jest potrzebna". Ambasada kirgiska w Mińsku oznajmiła, że "wiza jest konieczna". Pracownicy ambasady kirgiskiej w Ałma-Acie (Kazachstan) orzekli, że jeśli nawet jest potrzebna, to i tak nikt jej nie kontroluje. Ostatecznie wjechaliśmy do Kirgizji mając wizy AB i białoruski voucher - tak na wszelki wypadek. Jak się okazało, najważniejszą formalnością była rejestracja w kirgizkim ovyrze. Pieczątkę, którą tam stemplują do paszportu, sprawdzają na każdym drogowym posterunku.
Wiosną 1998 była w Kirgizji powódź. Woda uszkodziła wiele dróg, co pokrzyżowało nasze plany. Zamierzaliśmy bowiem przejechać na rowerach przez zionące pustką górskie tereny - drogą od Inylczeka do Narynia. Piloci śmigłowca w bazie pod Khan Tengri oraz zawodowy przewodnik mieszkający w Inylczeku zapewniali nas, że wspomniana droga, choć w kiepskim stanie, nadal jest przejezdna dla rowerów. Przewodnik opowiadał nawet, że dwa lata wcześniej jechali tamtędy rowerzyści z Rosji. Głównymi trudnościami po drodze miały być przeprawy przez dwie górskie rzeki. Pierwszy "most" wyglądał tak: nad trzydziestometrowym huczącym żywiołem wisiały dwie liny. Do nich podczepiony był wózek wielkości połowy trabanta. Drugi most miał być mniej komfortowy. To znaczy miał się składać z jednej tylko liny. Do niej mieliśmy przytroczyć rowery i siebie i przeciągnąć je na drugi brzeg. Celowo używam zwrotu "miał być", gdyż mostu nie było! Został zmyty przez rzekę. Cały dzień szukaliśmy rozlewiska, gdzie nurt byłby wystarczająco słaby, aby się przeprawić. Sama przeprawa trwała dwa dni (nocleg na wyspie). Pokrzepieni myślą, ze główne trudności są za nami popedałowaliśmy dalej. Po dwudziestu kilometrach okazało się, że droga kończy się w rzece i że czeka nas kolejna przeprawa. Przebyliśmy dopiero 1/10 trasy Inylczek - Naryn i było ewidentne, że jeśli będziemy próbowali dalej przebijać się w strone Narynia, to natrafimy na tuzin takich popowodziowych niespodzianek. I to by było do zaakceptowania gdyby nie fakt, ze zostało nam jedzenia tylko na dwa dni. Z tej przyczyny zdecydowaliśmy wrócic do Inylczeka.
Stamtąd "przeskoczylismy" pod Pik Lenina (Inylczek - Balykczy - Naryn - Kazarman - DzalAbad - Osz - SaryTasz). W Sary Tasz znajduje się posterunek drogowy, który ma ograniczyć przemyt narkotyków z Tadżykistanu. Żołnierze rosyjscy kontrolują cały autobus. Każdy turysta powinien okazać przepustkę na strefę przygraniczną. Szczęśliwie komendant posterunku był przychylnie nastawiony do Polaków bez przepustek. Zostaliśmy dopisani do grupy westmenów, którzy przejeżdżali tamtędy kilka dni wcześniej. W ten sposób znaleźliśmy się pod Pikiem Lenina bez przepustek.
Bajka
MoNa
Dawno, dawno temu (że najstarsi ludzie nie pamiętają) wyruszyła z grodu Warsa wyprawa w dalekie, nieznane strony. Bractwo "kociołka i raków", które przygotowywało ową ekspedycję, chciało mianowicie poddać próbie ognia i wody młodzieńców pragnących powiększyć jego grono. Za cel podróży obrano niedostępne góry Gorgany (nazwane zapewne tak od Gorgon), leżące w krainie zamieszkanej przez lud nie znający naszej mowy.
Zanim jednak śmiałkowie owi po wielu przygodach dotarli w te odległe strony, wzięli udział w stawianiu letniej rezydencji Bractwa. Z kronikarskiego obowiązku należy nadmienić, że znajduje się ona w mrocznej okolicy, w niedalekim sąsiedztwie Babiej Góry, gdzie, jak wieść niesie, zlatują się na sabat czarownice. Nie mnie, skromnemu skrybie, oceniać, czyli wybór siedziby był przypadkowy, czy też nie.
Powróćmy jednak do naszych młodzieńców, którzy w towarzystwie trzech wysłanników Bractwa (zwanych powszechnie instruktorem i waletami) oraz dwóch niewiast towarzyszących swym lubym (będących też na prawach waletów) dotarli ze ściśniętymi sercami do osady Jasinia (Jasinie), skąd rozpoczęli swą górską wędrówkę.
Blade słońce rozczarowało naszych podróżników, dźwigających w swych worach różnego rodzaju maści (UV 25,30) przeciw jego zdradzieckim promieniom. Niestety nie byli oni odpowiednio przygotowani do odpierania ataków maleńkich muszek, zostawiających na ich umęczonych ciałach setki swędzących ran. Te nieznane bliżej stwory zniknęły wraz z pierwszymi kroplami deszczu, a nasi bohaterowie wnet wyjęli ze swych tobołków różnego rodzaju okrycia typu ortalion, folia, aquatex, czy goretex. Wtedy to też dzielne niewiasty towarzyszące wybrankom serca (określanych mianem chłopaków) zeźliły się na swe trzewiczki, które zaczęły tak cisnąć i cisnąć, że nie pozwalały iść. W rezultacie, pomimo wielu prób i dobrej woli wszystkich, obie panny w towarzystwie mężczyzny, żegnane łzami przez resztę grupy, ruszyły w drogę powrotną.
Pozostali zaś, nie bacząc na warunki pogodowe, "w strugach wody, ale z czołem podniesionym", ruszyli zdobywać kolejne wzniesienia przedzierając się tym razem przez gęstwinę dokuczliwych krzewów o dźwięcznej nazwie kosówka. Zmoknięci, utrudzeni walką z iglastym żywiołem chętnie wieczorami zasiadali do kolacji przygotowywanej głównie przez... wszystkich.
Kronikarskim niechlujstwem było by pominąć gościnę u tamtejszych pasterzy, którzy prócz strawy w postaci sera zaoferowali naszym wędrowcom dach nad głową oraz odsłonili przed nimi tajniki swego zawodu.
W tym miejscu trzeba powiedzieć o niespotykanym o tej porze zjawisku, jakie miało miejsce następnego ranka. Mianowicie 09.07.1998 r. spadł śnieg, co wędrowcy odebrali jako znak, że czas już wracać do domu, Korzystając z miejscowych środków transportu (m.in. wozu z żelaznymi kołami jadącymi do tyłu po żelaznej drodze), baz noclegowych (takich jak gospoda "Pod siekierą" (każda interpretacja nazwy jest dopuszczalna)) oraz zwiedziwszy osławiony gród Lwa, wrócili po wielu przygodach, na opisanie których nie starcza niestety atramentu, w rodzinne strony w sześcioosobowym składzie, No cóż, straty są nieuniknione. (wyruszyło 11 osób - przyp. red.).
Impreza!!!
Impreza!!!
Na działce u Magdy Puzio odbyła się klubowa impreza świętojańska. Ku zaskoczeniu organizatorów zjawiło się na niej bardzo wielu klubowiczów (ponad 30 osób).
Następną niespodzianką było pojawienie się gitary i osób, które potrafiły wydobywać z niej dźwięki, inspirujące zebraną gawiedź do wydawania odgłosów naśladujących śpiew ludzki. Czynności tej oddawano się do świtu, czerpiąc energię ze strawy przyrządzonej przy prasłowiańskim ogniu.
Rankiem dopełniając pradawnego rytuału uroczyście otwarto sezon piłkarski. Wynik 6 : 6 dla SKG.
Dla niespełnionych fizycznie odbył się jeszcze pokaz siatkówki łąkowej.
Fot. Beata Piątek i Marcin Zarzycki
Wyprawy SKG... Wyprawy SKG... Wyprawy SKG...
Trekking w Nepalu
odbyła Rudawka. Bliższe szczegóły nieznane.
W Góry Choczańskie
wyruszył IV Rajd Słowacki SKG. Z powodu złej pogody uczestnicy ukulturalniali się przy piwie. Niestety nie udało się zdobyć grani Tatr Zachodnich.
W Kaukaz
ruszyła kolejna wyprawa klubowa pod wodzą Wojtka Szypuły. Tym razem na Elbrusie panowały skandalicznie dobre warunki. Uczestnicy zobaczyli "jak tu wygląda latem" i byli ostatnimi świadkami istnienia Prijutu 11-tu (spalił się tuż po ich wyjeździe).
Do Kirgizji
wyruszyły dwie wyprawy. Jedna - rowerowa - była kierowana przez Grzesia Malewicza, druga przez Jarka Smulskiego. Szczegóły w numerze.
Do Indii
w podróż poślubną udali się Agnieszka i Rafał.
Również do Indii,
tym razem drogą lądową, przez Turcję, Iran i Pakistan pojechał Marcin Gałązka.
Bagnisty Ural
zwiedzała grupa skupiona wokół Ani, Ali i Wiktora. Patrz osobny artykuł.
Alpy, dolinę Aosty
i okoliczne górki zwiedzali Adam, Rafał i Sir Thomas. Więcej informacji w środku biuletynu.
Na Mont Blanc,
przez Mont Maudit wszedł Andrzej Karpiuk z ekipą.
Liczne via ferraty w Dolomitach
przeszli Ania i Andzej Langerowie z rodziną i znajomymi. Spróbowali Marmolady, ale im nie smakowała.
W Czarnohorę, Gorgany i Świdowiec
wyjechała grupa w skład której weszli Magda Puzio i Marcin Szymczak.
KAPownik
VI - XII 1999
CZERWIEC
- Rajd Gorce - prowadzący Andrzej Mazurkiewicz
- 20 - Na działce u Magdy Puzio odbyła się klubowa impreza świętojańska. Relacja w środku.
- 27 - Tradycyjnie wraz z początkiem lata ruszyło przejście letnie, prowadzone przez znacznie ułagodzonego (czyżby to czas..., a może...?) Stanisława B-B., legendarnego kata kursantów. Jak za dawnych lat rozpoczęto od rozstawienia bazy w Podwilku. Nowymi przewodnikami zostali Krzysztof Micek, Filip Osowski, Michał Swół i Mikołaj Dakowski.
LIPIEC
- Górka na Polu Mokotowskim, wprawdzie niewielka, górą jednak jest. Tam więc gromadzili się ci, którym nie dane było wyjechać dalej lub wyżej. Ze złości kopali okrągły przedmiot pożądania (jak mawia Andrzej Zydorowicz) wykonany ze skóry. Następnie rozluźnieni i napojeni przenosili się duchem do Francji. Faworyt redakcji - Brazylia poniosła jednak porażkę.
SIERPIEŃ
- Ci, co wyjechali, to pojechali, co zostali, to grali.
WRZESIEŃ
- Wysłannicy redakcji odbyli podróż w czasie. Twarze mieszkańców pradawnego Biskupina sugerują, że datę założenia Klubu trzeba cofnąć o 2000 lat.
- Spełniły się sny i marzenia pokoleń klubowiczów. Koniec ze Środami, koniec ze Stawkami, koniec z Poligrafią... No dobrze, ale co w zamian?
PAŹDZIERNIK
- Rozpoczęły się Wtorki na Krakowskim Przedmieściu, na Małym Dziedzińcu UW. W wyniku tajnych negocjacji, toczonych z klubem "Unikat" uzyskaliśmy nowy lokal klubowy, czynny we wtorki w godzinach 17-20 w sali nr 6.
- Ruszył XVIII Kurs Przewodników Górskich SKG pod kierownictwem Krzysztofa Micka.
- IV Rajd Sudecki, którego celem były Góry Stołowe
- 17-18 i 24-25 - manewry w Porządziu. Jeden z klubowych weteranów żalił się potem, że pominięto go w organizacji tego swoistego Muppet Show.
LISTOPAD
- 6-11 - Kursówka w Beskidzie Wyspowym i Gorcach odbyła się w konwencji krajoznawczej.
- 24 - Slajdy Wojtka Szypuły z Kaukazu rozpoczęły sezon w sali im. Brudzińskiego.
- 27-29 - Kolejna kursówka w Beskidzie Żywieckim, tym razem w konwencji survivalowej.
GRUDZIEŃ
- 3 - Slajdy z Alp - Andrzej Langer i Tomasz Górski.
- 8 - WALNE!!! Rozliczono stary Zarząd, wybrano nowy (patrz poprzednia strona) i rozważano strategię rozwoju Klubu w nowym tysiącleciu.
- 9 - Slajdy z Islandii - Krzysztof Borkowski.
- 15 - Wigilia klubowa i dystrybucja Biuletynu.