Walne Zebranie

6 grudnia odbyło się XXIV już Walne Zebranie członków Studenckiego Klubu Górskiego. Frekwencja z poprzednimi latami była zadziwiająca - wydano bowiem 23 mandaty. Dyskusja była zażarta, wybory demokratyczne, a potem tradycyjnie Murzynek, gdzie kontynuowano obrady. Miejmy nadzieję, że nowy Zarząd w znakomitym stylu wkroczy w nowe tysiąclecie i będzie kontynuować pracę poprzedniego, ku chwale SKG.

Redakcja

Wyprawy SKG w 2000 roku


Ałtaj i Bajkał
podziwiała w sierpniu i we wrześniu klubowa wyprawa pod wodzą leadera Marcina Szymczaka; 2 uczestników weszło na Biełuchę.

Australia i Nowa Zelandia
na skromny ilościowo, a duży jakościowo wyjazd zdecydowała się w październiku Sz. Kol. Wirtualna Redaktorka - Ewa Jurkowlaniec, powrót odmienionej towarzyszki Adama nastąpi po zamknięciu niniejszego numeru; padła Góra Kościuszki (w adidaskach) - kolejny diament w klubowym zdobywaniu Korony Świata.

Indie
w sierpniu i we wrześniu Kasia i Maciek Nałęczowie (w ramach podróży poślubnej) oraz Małgosia i Wojtek Szypuła (w ramach podróży przedślubnej) odwiedzili kraj świętych rzek.

Pireneje
w sierpniu na pograniczu Hiszpanii, Francji i Andorry szalała po górach Ania Nowakowska.

Słowenia
w Alpach Julijskich doświadczenie zdobywał we wrześniu szef komisji ds. szkoleń Staszek Białynicki.

Syberia
w miesiące wakacyjne nasz klubowy rajdowiec Marek Wołosz wraz Przemkiem Maciążkiem (dawnym kursantem) dojechali wysłużoną radziecką ciężarówką na daleką Syberię w ramach wyprawy zorganizowanej przez samochodowy klub Penetrator; cel wyjazdu był szczytny: dostarczenie dzwonów dla polskiej parafii we Władywostoku.

Tien Szan
honorną wyprawę na Chan Tengri poprowadził w lipcu i w sierpniu Bartek Walczak; wydaje się, że zdobycie Chana jest największym (a przynajmniej najwyższym) klubowym osiągnięciem w górach wysokich.

Turcja, Syria, Jordania
Misiek, Paula, Robert wraz z sympatykami klubu podziwiali bezstresowo w sierpniu i we wrześniu uroki starożytnych miast i miasteczek Bliskiego Wschodu; na góry nie starczyło czasu (a może ochoty).

USA
na kolejną wakacyjną wyprawę samochodowo-krajoznawczą po Stanach zdecydowała się pod opieką starszego brata Nasza Szanowna Autorka Magda Puzio.

KAPownik

KWIECIEŃ

29 - bez większego rozgłosu w Sękowej k/Gorlic połączyli się w węzeł Agnieszka Konopka i Andrzej Mazurkiewicz.
MAJ

20 - impreza klubowa na działce Magdy Puzio. Gospodyni grała w gumę, przypominając sobie czasy minione, doszła do paszek i nieszczęśliwie skręciła nogę w kolanie. Rankiem odbył się tradycyjny mecz piłki nożnej, w którym moralne zwycięstwo odniosła drużyna Starszych (co osłodziło zapewne gorzki smak nadchodzącej starości).
23- ostatni egzamin kursowy.
CZERWIEC

10 - Prezes złamał nogę w trakcie meczu na Polach Mokotowskich kończąc ledwo co rozpoczęty sezon piłkarski.
20 - impreza u Ani Nowakowskiej połączona z powitaniem Sz. Kol. Redaktorki MCT wracającej z zagranicznych wojaży, ku zadowoleniu męskiej części Klubu (mam nadzieję, że i damskiej - przyp. MCT). Można było podpisać się i narysować coś ładnego na gipsie Prezesa oraz skonsumować pyszne ciasto.
LIPIEC

14-30 - Przejście letnie prowadzone było przez Tomka Płóciennika, co zadecydowało o charakterze imprezy. Uczestnicy wędrowali po Bukowinie, zwiedzali cerkwie i klasztory, byki wyżerały kaszkę z namiotów i na koniec kursanci wylądowali w mieście Tokaj, co wszystko wyjaśnia. Zaliczyło 10 osób: Czarek Bugajczyk, Paweł Górecki, Michał Kalisz, Irek Luty, Radek Skowroński oraz warunkowo: Damian Dziok, Wiesiek Kaczmarczyk, Paweł Kucharski, Marysia Roman, Tomek Tretter.
SIERPIEŃ

5 - w stolicy pobrali się Kasia Piłat i Maciek Nałęcz.
WRZESIEŃ

30 - w Podkowie Leśnej w związek wstąpili Kasia Wieczorek i red. Rafał Sarna (dla chętnych część redakcji planowała pokaz slajdów z uroczystości, ale na zamiarach się na razie skończyło); na ślubie szczególnie godna uwagi była panna młoda i jej liczne siostry oraz szanowny świadek w garniturze (dzięki - przyp. mzet).
30 - w tymże pięknym dniu w Sandomierzu związali się również Agnieszka Smalera i Michał Swół. Czekamy na kontynuację ślubów symultanicznych jako niezwykle widowiskowej konkurencji (to może rozpoczną koleżanki-redaktorki? - przyp. jedyny kawaler w redakcji).
PAŹDZIERNIK

10 - rusza kolejny jubileuszowy XX Przewodników Górskich SKG (znowu się udało), bijąc rekordy popularności.
21-22, 28-29 - tradycyjne manewry kursowe w Porządziu (więcej w rubryce Z życia Klubu).
25 - pokaz slajdów Bartka Walczaka z Tien Szanu (do nadspodziewanie dużej frekwencji po części przyczyniło się odwołanie wykładu kursowego Zbyszka Kierasa).
LISTOPAD

8 - slajdy Marcina Szymczaka, Pawła Góreckiego i Tomka Opacha z Ałtaju zgromadziły równie wielką publiczność, w związku z czym powstał pomysł przeniesienia się do Audi Maxa.
14 - pokaz przeźroczy Roberta Sambierskiego z Jordanii i Syrii
15 - slajdy Moniki Rogozińskiej z ostatniej wyprawy Andrzeja Zawady na Nanga Parbat.
18-19 - pierwsza jesienna kursówka w trzech grupach autorskich: Marcina Szymczaka i Krzysia Chełmińskiego, Mikołaja Dakowskiego oraz Kasi Jarosz i Andrzeja Mazurkiewicza.
29 - ciąg dalszy slajdów Marcina Szymczaka i Pawła Góreckiego z wyprawy do Rosji, tym razem z okolic Bajkału.
29 - Andrzejki u Ani Nowakowskiej.
GRUDZIEŃ

2-3 - druga kursówka w Beskidzie Niskim ze wspólnym noclegiem w chacie w Ropkach
6 - Walne Zebranie członków SKG.
9 - (pierwsze po latach) śpiewanki u Gosi Preuss.
13 - witamy na wigilii klubowej.

Słowo na nowe tysiąclecie - wstępniak

No i stało się. Część redakcji wkroczyła w wiek dojrzały. Ożeniła się. Skończą się jakieś Mongolie, Kaukazy, Ameryki Południowe. Pozostaną kurorty nadmorskie, Majorki, może krótki pobyt w naszej orawskiej bazie namiotowej. Nie, to niemożliwe. Przynajmniej miejmy taką nadzieję. Wiele, wiele dobrego na nowej drodze życia. Akceptacji, szacunku, wytrwałości i zrozumienia.. Kto następny, drodzy redaktorzy?
Oddajemy w Wasze ręce kolejny Biuletyn. Trochę inny niż poprzednie. Z odrobinie zmienioną szatą graficzną, z nowymi rubrykami. Z pierwszą korespondencją z zagranicy. Z kolorową wkładką dotyczącą wakacyjnego klubowego wyjazdu Ałtaj-Bajkał 2000. Chcielibyśmy, aby taka wkładka wyprawowa stała się w przyszłości tradycją. Powyższe zmiany zawdzięczamy przede wszystkim nowym redaktorkom. Dzięki ogromnemu zastrzykowi energii z ich strony Biuletyn kwitnie. I to jak.
Za kilkanaście dni wkroczymy w nowy rok, w nowy wiek i w nowe tysiąclecie. Jeszcze kilka lat temu ten przełom czasu wydawał nam się tak odległy, wręcz nieosiągalny. Gdzieś jednak we wnętrzu tliły się pytania i wątpliwości, plany i marzenia. Dla wielu z Nas by to czas radości, miłości, przyjaźni. Fascynujących podróży, ciekawych przygód, szczęśliwych powrotów. Ale było także zwątpienie, smutek, zaduma i ludzkie tragedie. Ta ciemniejsza strona rzeczywistości. Oby te pierwsze chwile dominowały w Naszym klubowym, prywatnym i zawodowym życiu.

Redakcja

Piękniejsza połowa redakcji wkracza w tajemniczy świat edytorów tekstu, muz, cudnych natchnień i nieprzekraczalnych terminów. Takie zebrania redakcyjne z cynamonową herbatką i domowym ciastem, powiew wielkiej literatury (no, może kiedy nasze zmanierowane pisanie przekształci się w "rozpoznawalny styl") to sama rozkosz! Witając więc zimę z redaktorskiego stołka życzymy Wam i sobie, żeby nasze flirty dziennikarskie trwały... dłużej niż nasz stan panieński.

Nowe redaktorki

Marta Cobel-Tokarska

Chciałabym takie chwile ocalić od zapomnienia
XVIII Kurs SKG


Wigilia SKG, 15.12.1999 r., środa. Chyba zwariowałam, kupuję wszystkie stare numery Biuletynu. Ale przypominają mi się słowa Agnieszki: "Mamy z Rafałem wszystkie Biuletyny, od samego początku". Wieczorem, o 2200, wracam, tym razem nie z Murzynka, a z Barbakanu, tak potwornie padnięta, że rozsądek nakazywałby natychmiastowy sen. Czytam Biuletyny. 100 - czytam Biuletyny.

W czwartek rano rodzi się radosna myśl: napiszę do Biuletynu tekst o moim kursie.

Dwa dni później. 2200. Chyba zwariowałam, bo przerywam w połowie tłumaczenie i ponownie zasiadam do lektury Biuletynów. Czytam tak zachłannie, jakbym chciała jak najwięcej z nich wyciągnąć, wyczytać także i to, co między wierszami, odtworzyć ten czas, kiedy nie było nas w klubie. Czytam o Wężu, Rudawce, poluję na znajome nazwiska. Po raz setny o wyjeździe na Ukrainę. 100 - chyba zwariowałam, ale muszę coś napisać.

Podręczny przewodnik po XVIII Kursie SKG to mój zielony album ze zdjęciami. Zaczyna się serią portretów Krzysia S. - to Bartek z historii robił zdjęcia na pierwszej kursówce, a Krzyś jako "jedyny chciał pozować". Według Biuletynu (nr 11) "kursówka odbyła się w konwencji krajoznawczej". Hm... Jesteśmy z siebie dumni, że wygrywamy zakład z Pysiuchą i dochodzimy dwie godziny wcześniej na Jasień (choć Wojtek w połowie trasy widzi już bacówkę). Tam czeka Mikołaj. To niezapomniane uczucie, przyjść nocą tam, gdzie jest już ktoś z naszych. To tak, jakbyśmy w górach byli u siebie. Jeszcze cicho wymruczała piosenka przy ognisku i śpimy. To nie to, co nasza pierwsza "bacówka z baldachimem", ale jest cudownie. Grupa Staszka nie przychodzi także i w południe, więc ruszamy. Spotkamy się z nimi na trawersie prowadzącym do bacówki, żeby znowu poczuć, że góry są nasze. Rano Agnieszka ma za zadanie strawersować jar. Pysiucha chce nam pokazać, jak nie powinniśmy chodzić, szczególnie na wiosennym!

Jedziemy do Podwilka, ale zanim odpoczniemy w Bacówce, pierwsze manewry ogniowe. Oczywiście nie udaje się. Pysiucha mówi pocieszająco: "No co, Wodniku, ogień to nie Twoja działka?". Potem idziemy po mleko, wpadamy do rowu, jemy, śpimy, wracamy, gramy w kości. Najweselsza kursówka.

Z następnej nie mam zdjęć. A szkoda, wszyscy powyciągali w pośpiechu aparaty, gdy nagle ze szczytu niepozornej górki zobaczyliśmy Tatry i zachód słońca, i drzewa obsypane czerwonym śniegiem. Zamarzły mi spodnie, śniegu jest dużo. Jałowce przy drodze zaczynają się poruszać... pierwsze halucynacje. Rano szarlotka na Hali Łabowskiej. Okazuje się, że droga do Piwnicznej zimą wygląda inaczej. Chłonę widoki.

Obóz zimowy. Śniegu po pas. Marcin mówi, żeby zejść do wsi, więc bohatersko prowadzę jarem. Śpimy w namiotach - będzie o czym opowiadać. Potem były naleśniki... a potem gorączka, więc nie byłam już świadkiem dwumetrowych zasp i dzikich harców. Moje ulubione zdjęcie - nogi wystające z pionowej ściany śniegu. Kto to? Nasz instruktor (Marcin).

No i już po egzaminach. Tak nas mało, jak to możliwe? Magda z Marysią zdają maturę, Agnieszka nie może się urwać z pracy. Bartek. Czemu rezygnuje? Jedziemy na wiosenne w szóstkę. Pierwszy dzień jest cudowny. Jesteśmy sami, bez instruktora, idziemy trasą znaną z zimówki. Dwuminutowy deszczyk i komentarz: "Pogoda się biesi". Mimo protestów Justyny Arek oraz Paweł zawiązują Klub Biesów i od tej chwili Biesy obejmują patronat nad przejściem. Po południu docieramy do Doliny Regietowskiej. To raj, zielona łąka kaczeńców i zawilców, wszędzie pełno rajdowiczów. Jesteśmy jeszcze tacy spokojni, robimy zdjęcia.

Kiedy na drodze spotykamy Magdę i Marcina, wszystkim rzedną miny. Nagle uświadamiamy sobie, że to nie prywatny wyjazd. To WIOSENNE, "trudne i męczące" (Informator XVIII Kursu Przewodników SKG). Zaraz nam dołożą.

Trwa ostatnia noc rajdu SKPB. Przy ognisku spotykamy Darka P. Dodaje nam otuchy, Magda udziela dobrych rad, ale to na nic. Ploną trzy ogromne ogniska, a my musimy iść.

Manewry. Ruszamy o 2200. Ścieżka na Banne podejrzanie zygzakuje. Z ulgą natrafiamy na reper. Potem aż do rana idziemy przez wieś. Kurs przewodniczek wiejskich! Jest tak zimno, że w ogóle nie przystajemy, maszerujemy jak automaty aż do piątej rano. Na skraju lasu ognisko i śniadanko. Już nam lepiej. Kolejne repery - mniej więcej. Justyna ma chyba szósty zmysł, znajduje nagle słupek, wcale nie w najwyższym punkcie. Jeszcze zdjęcie z owieczkami i możemy wracać. Znów noga za nogą, powolutku, wokół Rotundy. Jakby w nagrodę otwiera się przed nami cudowny widok: brzózki ledwo obleczone w zieleń, złote mgły i zachód słońca, niestety wróżący deszcz.

Szczęśliwe, że się udało, wracamy do obozu. Dobrze, że Marcin na nas czeka. Po tych męczących 24 godzinach z niezwykłą siłą wyzwalają się emocje - jesteśmy takie szczęśliwe. To jedna z najpiękniejszych chwil na Kursie.

Następne dni mijają dużo szybciej. Jedziemy w Bieszczady, gdzie przyroda ma trzy tygodnie opóźnienia: zamiast zieleni nieśmiałe cebulice wyglądające spod brązowych, bukowych liści. Pod Jasłem "skręcam nogę". Tylko Paweł się czegoś domyśla. Wszyscy inni strasznie przejęci, akcja ratunkowa jest super sprawna. Leżę sobie owinięta NRC, piję rosołek.... Dobrze, że ten śmigłowiec GOPR-u przeleciał pięć minut wcześniej. No i niestety, chłopcy muszą wnosić "chorą" na szczyt. Okropne - tak mi ich żal, a nie mogę się nawet uśmiechnąć, choć Marcin puszcza do mnie co dwa kroki potężne oko. Cóż, ta legendarna złośliwość instruktorów...

To na tym przejściu "kursanci wstawali o piątej rano, żeby nie chodzić po nocy" (Biuletyn nr 12). Bieszczady żegnają nas deszczem, ale i tak to najlepszy kursowy wyjazd. Biesy górą!

Lipiec. Na dworcu okazuje się, że nie mamy siekiery i stelaża do jednego z namiotów. Nieźle się zaczyna. Bardzo szybko dojeżdżamy do granicy. Na Ukrainie dworce i miasteczka przygnębiają swoją brzydotą i biedą. Czuje się, że ludzie nie maja tu nadziei na lepsze jutro. W Stanisławowie jest tak, jakby czas się zatrzymał. Poruszona i przejęta staram się zorientować czy nie mijamy Niżniowa - tam urodził się mój tata. Wsie o wiele ładniejsze; ogródki, przedwojenne drewniane domki, ale generalnie nie mam dobrych wrażeń

Pierwszą noc spędzamy koło Osmołody. Przy ognisku nerwowo przeglądamy mapy. Rafał prosi, żeby każdy wybrał sobie dzień prowadzenia. Co to za różnica i tak wszystkie nazwy brzmią równie abstrakcyjnie: Grofa, Strimba, Busztuł. Wybieram dzień z Popadią, bo to jedyny znajomy wyraz.

Góry są genialne. Ogromne przestrzenie, tyle powietrza, nie ma wsi, ludzi, turystów. Jesteśmy tu sami, i chyba bardzo szczęśliwi. Widokami pasiemy oczy, ale trzeba też wysilić nasze topograficzne talenta. Robimy po raz trzeci panoramkę, te same szczyty widziane są od innej strony, nazwy zaczynają układać się w głowie. Wyłania się powoli główna obsada przejścia: Rewolucja, czyli castroczapka, to Wojtek, najlepszy walet świata (A ja? - przyp. jednego z członków Redakcji). Słuchamy jego opowieści o Kocie Jeleńskim, o Rosji i monotonny szlak graniczny zdaje się o wiele krótszy. Książe to ksywka dużo starsza, Paweł ma pańskie gesty we krwi.

Nie ma już klauzy Ozero! Woda poniosła ją na jesieni, została jedna trzecia drewnianej konstrukcji. Ciągle słucham opowieści z dawniejszych przejść w Gorganach - tu też jesteśmy u siebie. Kosówka, Peredna, Seredna, Zadna, koszmarny sen kursantów - Mołoda jakoś nas oszczędzają. No i pogoda! Agnieszka z Rafałem z nostalgią wspominają przejście '97. Nasze to nie to samo (wtedy było 12 dni deszczu i 2 dni słońca, teraz proporcje się odwróciły - przyp. Red.).

Oglądam zdjęcia, a wspomnienia jakoś już nie bardzo chcą się ułożyć chronologicznie. Arek ujeżdża konie na Kańczu, jemy kiełbasę na Piskonii. Na Niemieckiej Polanie mamy niespodziankę: Rafał miłosierny daje niemożliwie marudzącej grupie dzień na regenerację sił. Trzy razy pozujemy do wybitnie udanego zdjęcia; grupa z kisielkiem. Gramy w Botticellego - zakazane nazwiska fizyków i zbyt wyszukanych literatów.

Następnego popołudnia "ukraińska droga" przemienia się podstępnie w potoczysty strumień, a przerażona kierowniczka wzdycha, myśląc o cichym dialogu z Agnieszką: - Będzie spadoryj? - Będzie! Kwitnie twórczość poetycka. Dwa lata temu kursanci ułożyli piosenkę, my ograniczamy się do mozolnie rymowanej epopei. Mijamy się trochę z prawdą: nie było żadnych buraków (ani spaghetti na kolację, niestety), ale to licentia poetica.

Gdy nocujemy pod Ruszczyną przychodzą harcerze ze Lwowa, trzeba im pomóc szukać dwunastoletniego chłopca. Gorgany są jednak trochę zbyt dzikie na gry terenowe. Na szczęście dziecko się znalazło, ale góry pokazały, że tak całkiem nie jesteśmy u siebie.

Mam zaszczyt zasnąć z gorączką na Małej Sywuli - głównego szczytu zrobili mi zdjęcie, ale wtapiam się w gorgan. Są trzy owce kulawki, stąd "siedzi kursant na gorganie, biały bandaż na kolanie" (patrz: Biuletyn nr 13 - przy. Red.). I jeszcze szalona jazda z drwalami ukraińskimi i wyżerka w piekarni w Rafajłowej; gorący chleb i sztuczny miód.

Cały dzień szukamy krowiego dzwonka, w końcu znajduje się jeden i piękny drewniany krzyż. No i cóż, piat' dwadcat' piat' ruszamy autobusem w stronę Polski.

Z Rafajłowej zapamiętam jeszcze rozmowę z siwiutką babcią (tylko dzieci i staruszkowie są ufni, średnie pokolenie zamyka drzwi mamrocząc: "nie znaju, nie znaju"). Mówi szybko, opowiada po ukraińsku historię swego życia, wspomina, gdzie mieszkała przed wojną, bez żalu stwierdza, że kto mądry to wyjechał, a kto durny to i został. Ma niebieskie oczy i tyle ciepła w sobie, że zaczynam tęsknić za moją własną babcią. Mowa ukraińska jest śpiewna i łatwo trafia do serca. Nie rozumiem słów, ale pojmuję co one znaczą. I jeszcze przyjaźń polsko-ukraińska w turbazie i dyskoteka (!), na szczęście tylko do 2200.

W Warsie opychamy się krakersami. Czy to już? Tak, już. "Kserokopiarka" przepisuje na dziewięciu karteczkach adresy. W Krakowie wycieczki się rozdzielają.

Kilkanaście dni później w Warszawie oglądamy slajdy. Ukraina już za nami, cały kurs za nami. Czuję się niesamowicie, kiedy dwunastego października witamy z Krzysztofem nowych kursantów. Inna jest szkoła w Porządziu, kiedy ogląda się w niej spokojnie slajdy z Norwegii, a nie wraca się bez tchu z lasu o 610 rano. Inaczej jest na kursówce, kiedy nie musi się... (patrz Biuletyn nr 10).

I znowu Wigilia. Czytam stare Biuletyny i przychodzi mi do głowy, że trzeba napisać o swoich przeżyciach, wyjazdach, o kursie. Ciągłe nawoływania Redakcji o współpracę nie wynikają tylko z chęci łatwego zapchania numeru (Nareszcie spotykamy się ze zrozumieniem, dziękujemy - przyp. Red). Trzeba usiąść spokojnie nad albumem ze zdjęciami, posegregować wspomnienia i pisać. Utrwalać to, co było, bo potem dobrze jest mieć do czego wracać i wspominać z mieszanką rozczulenia oraz nostalgii pierwszy nocleg zimą w bacówce, pierwszą drogębez szlaku, pierwszy jar, pierwsze buraki, pierwszy spadoryj. Czego i Wam życzę.