KAPownik

VI-XII 1999

CZERWIEC


Brak danych.
LIPIEC


Wyruszyło przejście letnie XVIII kursu przewodnickiego. W przeciwieństwie do innych lat odbyło się ono w Gorganach. Prowadził Rafał Kasztelanic, udział wzięło 2 waletów i 6 kursantów. Przewodnikami zostali Krzysztof Chełmiński i Marta Cobel-Tokarska, którzy w nagrodę otrzymali od Komisji Szkoleń posadę organizatorów kolejnego kursu. Poetycka impresja z przejścia w środku numeru.
W klubie pojawiła się nieoficjalna sekcja kajakowa, która zakolami i krzakami meandrowała po Brdzie.
Prezes sprawdzał warunki panujące w polskich szpitalach po reformie służby zdrowia.
SIERPIEŃ


W wypadku samochodowym zginęli Roman i Danuta Karpiukowie. Krótkie wspomnienie wewnątrz numeru.
28 - Węzłem małżeńskim oplątali się Krzysztof Micek i Magda Lis.
WRZESIEŃ


4 - Paweł Szempliński i Marta Łojek powiedzieli sobie sakramentalne "tak" w kościele Dominikanów. Wszystkiemu temu przypatrywał się między innymi były premier Tadeusz M.
PAŹDZIERNIK


5 - Oficjalnie rozpoczął się kolejny kurs przewodnicki SKG. Na pierwsze spotkanie stawiła się zadziwiająco duża grupa chętnych - ponad 60 osób.
7 - Pobrali się Andrzej Karpiuk i Magda Sosna.
16-17 - Manewry w Porządziu; nieoficjalny pokaz slajdów z Norwegii Marcina Szymczaka.
23-24 - Druga tura manewrów.
LISTOPAD


11-14 - Pierwsza tegoroczna kursówka zwiedzała Beskid Niski.
18 - Slajdy naszego okołoklubowego kolegi Przemka Goraja (KW Warszawa) z doliny Bezingi, Dombaju i Kazbeku na Kaukazie.
23 - Niewielki pokaz slajdów z Kaukazu Mikołaja Dakowskiego.
27-28 - Celem kolejnej kursówki były Gorce.
GRUDZIEŃ


7 - Walne zebranie członków SKG. Skład nowych władz Klubu w ramce obok, refleksje z walnego na stronie 15.
8 - Slajdy z Argentyny Magdy Węglowskiej.
15 - Spotykamy się na Wigilii i przy lekturze najnowszego numeru Biuletynu.

tyt12.jpg

Witamy Was w kolejnym numerze Biuletynu!
O dziwo znowu udało nam się zachować regularność i termin jego wydania.
Następny będzie miał numer 13, więc... Z nieco egoistycznych względów numer
w większości będzie poświęcony wyprawie klubowej SKG Aconcagua '99 pod kierownictwem
Komandira (vel El Comandante) i Faziego. Znajdziecie w środku ponadto relacje
z mroźnego Półwyspu Kolskiego, egzotycznych Indii, pięknej Ukrainy i mrocznych Kabat,
jak również stałe rubryki. Latem ruszają dwie klubowe wyprawy do Azji Środkowej:
w Ałtaj oraz Pamir, z których relacje z pewnością przeczytacie w następnych numerach.
Przeczytacie również o Tajlandii i Zielonej Wyspie. Jednocześnie zwracamy się
do szerokiego grona wiernych czytelników o współpracę autorską z redakcją,
która z z obiektywnych powodów nie chce posiadać monopolu
(z wyjątkiem małego piwka) na działalność.
Redakcja

W numerze:

foto1.gif

O smutnych skutkach obżarstwa

Pewien turysta w górach Ukrainy
Zjadł na raz dziesięć kilo proteiny.
Brzuch jego zbyt ciężki jest dziś,
By mógł do góry znowu iść -
Musiał więc biedak polubić niziny.

O kursie SKG

Pewnego młodzieńca rodem z Ursynowa
Na widok pagórka strach paraliżował.
A że było mu z tym źle,
Kurs ukończył w SKG.
"Everest? Phi! To taka większa Lackowa..."

 

Redakcję Biuletynu nr 12 tworzyli: Ewa Jurkowlaniec, Rafał Sarna, Marcin Zarzycki; ilustracje: Ewa Jurkowlaniec, Beata "Ciotka" Piątek; skład: © CichaChałturka

tyt14.jpg

W numerze:

14.1.gif

BAJKA O ZBUNTOWANYM ŚNIEGU

Raz gdy wiosna przyszła w góry,
wpadł śnieg w niełaskę u ludzi.
Do niedawna podziw budził,
dziś czeka nań los ponury.

Ależ to niestałe dranie!
Tak mnie niedawno kochali-
pomyślał śnieg, gdy z oddali
na czarne spoglądał granie.

Patrzył, jak na każdym stoku
powoli w błoto się zmienia.
I nagle mruknął: W tym roku
nie zmienię stanu skupienia.

Wiem dobrze, że o tej porze
jestem persona non grata,
lecz pragnę doczekać lata.
Zuchwałość wybacz mi, Boże.

I choć słońce mocno grzało,
a turyści chórem klęli,
coraz więcej śnieżnej bieli
mimo wiosny przybywało.

śnieg się zaparł, trudna rada,
leżał dumnie, buty moczył,
krokusy wygnał ze zboczy.
Wciąż padał, padał i padał.

Niezłomne prawo natury
złamał, by raz ujrzeć lato.
Lecz ono, wściekłe nań za to,
nie przyszło w tym roku w góry.

Kiedy byłem mały, a tata miał dużego fiata, pojechaliśmy na wakacje do Rzepedzi. Słuszniej byłoby zapewne napisać: byliśmy dwa razy w Rzepedzi, ale umysł małego dziecka nie rejestruje lat i kolejności, a może z czasem wszystko miesza się w jedno wspomnienie. Rybki łowione do słoika w rzece, bo wy ciągle byście tylko chodzili i chodzili i na mnie nie poczekacie, smak świeżo odwirowanego miodu, zachód słońca nad leśną drogą, Kogutek, zdobyty 26 lipca, w imieniny mamy i z tej okazji nazwany Kogutkiem Anny (moja pierwsza góra), strzelanie z babki lancetowatej i to, że musiałem zażyć tavegyl i iść spać, a inne dzieci mogły bawić się na stercie odpadków drzewnych.

Co pozostało dziś z tych wyjazdów? Pan Szul proponował dostawę parkietu bukowego po okazyjnej cenie dla pracowników, ale tata się nie zdecydował i wciąż chodzimy po PCV. Dwa siedziska z przepiłowanego pnia świerkowego (wymiar "papierówki"), przeleżały trochę w piwnicy, a potem spełniły swą misję i dopełniły żywota na działce. Było jednak coś, co przetrwało tyle lat i nadal mogło płynąć przez czas w niezmienionej formie, aż jakiś przyszłotysiącletni archeolog odkopałby to w Warszawie, wśród kulturowych warstw wielkiej płyty i to odkrycie narobiłoby wiele zamieszania w jego umyśle - serce dzwonu w Turzańsku.

Ciężki, zardzewiały kawałek metalu, a raczej kawał rdzy, bo nikt nie szukał w nim czystego żelaza, nie próbował usuwać patyny czasu, dochodzić do serca. 30-40 cm żelastwa, uszko, powolne rozszerzanie się i obłe zakończenie, przekrój chyba ośmiokątny, typowe "tępe narzędzie". Pęknięcie. Przez wiele lat leżał na szafce przy wejściu, tej samej, co stoi tam do tej pory, pełnej różnego rupiecia, papierów, narzędzi, śrubek, podkładek, gwoździ, szpejów i wihajstrów - pamiątek po Piotrze Sarnie - mistrzu ślusarskim. Powoli stawał się jednym z tych zakurzonych przedmiotów, których obecność jest tak samo naturalna, jak niejasne jest ich przeznaczenie. Znalazł się tam w celach obronnych? Jak siekiera koło pieca na działce? W każdym razie nikt nie przeżyłby uderzenia sercem po głowie.

W tym czasie przychodzili do mnie koledzy z podstawówki. Dziwne jakieś były wówczas zwyczaje. Nie chcieli wchodzić do środka, może się krępowali, a może woleli wysiadywanie na schodach, z trudem zdobytą paczkę giewontów, dzwonienie do obcych drzwi i szybką ucieczkę. Prosili: Rafał wyjdź na korytarz, a ja znów nie zawsze chciałem wychodzić. Może lepiej się czułem w domu, a może nie bardzo mnie to bawiło. Staliśmy więc tak w progu i gadaliśmy, co chwila słysząc: Rafał, zaproś kolegów do środka.

W trakcie jednej z takich wizyt (musiałem gdzieś odejść na chwilę, do środka domu) coś bardzo byli weseli i śmiali się: Paweł, Artur i chyba ktoś jeszcze, kogo nie pamiętam, ale zdaje się, że było ich trzech. Nie wiedziałem, o co im chodzi. Dopiero po pewnym czasie tata zapytał się, a gdzie jest serce dzwonu, i wtedy zorientowałem się. Przyznali się bez oporów, wyrzucili w krzakach koło naszego bloku. Spojrzałem tam nawet, nie znalazłem, ale też nie bardzo szukałem, no bo kto by się przejmował kawałem zardzewiałego żelastwa.

Minęły lata. Zacząłem jeździć po różnych Mongoliach, tata kupił sobie wartgolfa, do kraju wkraczał kapitalizm. Pojechaliśmy we dwójkę w Bieszczady. Wrzesień, pusto, jedynie niedobitki studenckie. Pan Szul mieszkał już w innym domu, musieliśmy nocować w jakimś hotelu, teraz tata zostawał z tyłu. Cerkiew w Turzańsku stała świeżo odremontowana, jasne szalowanie z desek, boczne kapliczki, typ wschodniołemkowski w zestawieniu Krycińskiego. Dzwonów nie było.

 

Redakcję Biuletynu nr 14 stanowili: Ewa Jurkowlaniec, Małgorzata Preuss, Rafał Sarna, Marcin Zarzycki; ilustracje: Ada i Ewa; skład: © CichaChałturka

tyt13.jpg

Trzynastka?! Pechowa, szczęśliwa czy też może parszywa? A może przedostatni klejnot w koronie ośmiotysieczników? Podobno w niektórych hotelach nie ma czegoś takiego jak trzynaste piętro. Jedzie sobie człowiek windą: ósmy/dziewiąty, dziesiąty, jedenasty, dwunasty, czternasty Biuletyn, o pardon, poziom. Co to, to nie! No pasaran! Będzie trzynasty numer, ku chwale Redakcji i Czytelników. Możemy także przy okazji zdradzić, że Redakcja obchodzi mały jubileusz. To już piąty numer wydany pod jej szacownym kierownictwem. O dziwo, jeszcze nie mamy dosyć, chyba dociągniemy do dziesiątki. A co widzimy w środku? Ponownie Ameryka Południowa z jej wspaniałymi Andami, Norwegia z tajemniczymi fiordami, góry Środkowej Azji z naszym wodzem Włodzimierzem na czele i dostojnym jeziorem Issyk-kul, Baza Namiotowa w Podwilku oraz... to co zawsze.

Czas świąt Bożego Narodzenia to nie tylko czas radości, lecz także, a może przede wszystkim, okres zadumy. Nad życiem, losem, ludźmi, światem... W tym roku pożegnaliśmy Danusię i Romana Karpiuków, może niezbyt znanych obecnym członkom Klubu, lecz w pewnym okresie aktywnych klubowiczów.

Redakcja w tym miejscu pragnie złożyć wszystkim Czytelnikom oraz Czytelniczkom najserdeczniejsze życzenia świąteczne i noworoczne. Mamy nadzieję, że spotkamy się wszyscy przy kolejnym Biuletynie w przyszłym, milenijnym, roku, pełnym radości i pozytywnych zmian, zrealizowanych marzeń i kolejnych pragnień, wspaniałych wyjazdów i szczęśliwych powrotów. Do zobaczenia!

Redakcja

W numerze:

Gnie się kursant pod plecakiem,
Na gorganie siadł okrakiem.
Siedzi kursant na gorganie,
Biały bandaż na kolanie.
Czekoladę białą wcina
Zaraz droga się zaczyna.
Wszystko mgła zasnuła biała,
Gdzie Sywula się podziała?
Idzie kursant po kosówce,
Myśli, co tam ma w lodówce.
Na Ruszczynie będzie żarcie,
Ciągnie go tam nieodparcie.
Dziś spaghetti na kolację
Zmieni naszą sytuację.
Lecz gdy Arek nas prowadzi,
Spojrzeć w mapę nie zawadzi.
Już kolacja blisko była,
Kiedy droga się skończyła
I zaczęły się buraki.
Co to za przewodnik taki!
Dobrze, że jest z nami Książę,
On problemy nam rozwiąże.
Lecz on nie szanuje grupy,
Nie pozwala zjeść nam zupy.
Jest tu jednak Castro czapka,
To na Księcia jest pułapka.
Nagle Księciu zrzedła mina,
Rewolucja się zaczyna.
Wielka rewolucji siła
Wkrótce Księcia obaliła.
A tymczasem przyszła na nas
Plaga Gorganicą zwana.
Biedny kursant zachorował
I się zbiesił, i zwariował.
Oto jakie są objawy:
Najpierw kursant sforny, mrawy,
Potem biesić się zaczyna
I to właśnie jest przyczyna,
Że tak siedzi na gorganie
I ma bandaż na kolanie.

13.gif

Lubię góry bo są piękne

Dwa lata temu zapisałam się na kurs przewodnicki SKG. Pierwszy wyjazd, w którym wzięłam udział (po zaliczeniu manewrów) planowany był na 3 dni. Uczestnicy wiedzieli (niektórzy tylko teoretycznie) jak posługiwać się kompasem i mapą. Dzień był męczący. Noc - męcząca. Prowadzący często się zmieniali, więc stale nowa adrenalina gnała grupę do przodu. Późno doszliśmy na nocleg. Zapomniałam już jak bardzo byłam głodna. Rano czekał nas kolejny męczący dzień. pomyślałam - co ich tak gna do przodu? Zmęczenie - czy tego szukają? Owszem, można się skutecznie zmęczyć pakując na siłowni. Czy zmęczenie jest przyjemne? To nie sztuka dostać zadyszki, natyrać się jak wół w zaprzęgu i cieszyć się - z czego?
Zmęczenie dla samego zmęczenia? Sztuka dla sztuki? Czegoś tu brakuje!

Nie przygotowałam się dobrze do tego wyjazdu. Obtarłam sobie więc plecy i stopy. Ogarnęła mnie złość. Postanowiłam natychmiast wracać do Warszawy.

Był ranek drugiego dnia. Do najbliższego autobusu ok. 24. godzin drogi. W rzeczywistości pół dnia szłam piechotą do pociągu. Byłam zmęczona, obtarcia były już znaczne, ale czułam się dobrze. Mogłam iść szybko lub wolno, mogłam zatrzymać się, gdzie chciałam, a szczególnie tam, gdzie miejsca były wyjątkowo urzekające. Kiedy dostrzegam piękno, które mnie otacza, to i o zmęczeniu mogę zapomnieć. Powiem więcej - to nie zmęczenie samo w sobie jest przyjemnością, ale tylko w połączeniu z wrażeniami, które odbieram.

W górach szukam piękna, a zmęczenie jest nieodłączne. To chęć odkrycia nowych interesujących miejsc pcha mnie do przodu. Chcę minąć szybciej drogę, która nie robi na mnie wrażenia, a zatrzymać się tam, gdzie będę mogła nasycić się tym, co trudno wyrazić słowami (nie tylko po to, żeby odpoczęły nogi).

Redakcję Biuletynu nr 13 tworzyli: Rafał Sarna, Marcin Zarzycki; ilustracje: Ewa Jurkowlaniec; skład: © CichaChałturka

tyt15.jpg

W numerze:

Wkładka:
Jak zapewne niektórzy pamiętają, w ubiegłym roku planowana była wyprawa pod tajemniczym kryptonimem "Ałtaj 1999". Niestety, z przyczyn nieokreślonych nie doszła ona do skutku. Część z nas wybrała się wtedy do Norwegii, inni zdobywali przewodnickie szlify w Gorganach na Ukrainie, jeszcze inni zwiedzali egzotyczną Japonię. W tym roku powiedzieliśmy sobie: "Dość!" I wzięliśmy sprawę w swoje ręce. A czy było warto - oceńcie sami.

15.7.jpgNa gwiazdkę

Do choinki, do poduszki
przytulamy sny
Więc o chłopcach śnią dziewuszki...
A o czym śnisz Ty ?

Za czym tęsknisz, na co czekasz
jest już pod choinką
szczęście, kot, domowy lekarz,
herbata z cytrynką

Będą góry, te wysokie
albo troszkę mniejsze
i dla Ciebie Czytelniku

TO CO NAJPIĘKNIEJSZE.

MCT

 

 

 

 

 

 

 

Redakcję Biuletynu nr 15 stanowili: Marta Cobel-Tokarska, Małgorzata Preuss, Rafał Sarna, Marcin Zarzycki; ilustracje: Beata "Ciotka" Piątek; wkładka: Marcin Szymczak; skład: © CichaChałturka