21.01.1994 r. - odbył się Bal Przebierańców u Rudawki. Była wspaniała zabawa, a niektórzy przebierańcy trudni do poznania.

29.01-12.02.1994 r. - odbył się obóz kursu wysokogórskiego w Śląskim Domu na Słowacji. Kol. Michalak przeciągał kursantów przez drogi czwórkowe, twierdząc, że są one dwójkowe (lub odwrotnie). Z nieoficjalnych, aczkolwiek dobrze poinformowanych źródeł, wiadomo, że były niezłe kwasy. Ku rozczarowaniu Piotra Z. ofiar w ludziach nie było.

W pierwszej połowie lutego odbyły się 2 obozy kursu górskiego w Bieszczadach. 14/15.02.1994 r. - media (radio, telewizja i prasa) podały, że ratownicy GOPR-u zwieźli helikopterem z Połoniny Wetlińskiej "turystę, który nabawił się odmrożeń podczas górskiej wycieczki". Jak się okazało, tą wycieczką był zimowy obóz SKG (czytaj. przejście zimowe). Komisja Szkoleń (tzw. Górskich) uznała, że odmrożenie zostało spowodowane silnym mrozem. Wniosek ów można uznać za wielce odkrywczy.

26.02.1994 r. - w Warszawskim Towarzystwie Fotograficznym niektórzy klubowicze pokazywali swoje slajdy i zdjęcia. Pan Hartwig stwierdził, że są one bardzo ładne, ale miał zastrzeżenia co do ilości nieba.

09.03.1994 r. - odbyło się spotkanie klubowiczów w sprawie Bazy w Podwilku, na którym wielu zobowiązało się do wielu rzeczy, np. kol. Ogłoblin zobowiązał się do tygodniowego bazowania w lecie. Tego dnia odbyły się także teoretycznie ostatnie już egzaminy teoretyczne dla kursu górskiego.

16.03.1994 r. - Pan Andrzej Zawada opowiadał o zimowej wyprawie na K2, a zwłaszcza o 18-letnich Kanadyjkach (bynajmniej nie chodzi o łódki). Tego samego dnia ukazał się drugi numer biuletynu; niestety z drobnym, dwumiesięcznym opóźnieniem.

31.03.1994 r. - odbyło się pierwsze spotkanie nowego kursu wysokogórskiego.

09.04.1994 r. - redakcja z bólem zawiadamia, że w tym tragicznym dla turystyki górskiej dniu w związki małżeńskie wstąpili Kasia Cichacka i Robert "Major" Bodnerescu. Obszerna relacja w numerze.

30.04-07.05.1994 r. - odbyło się przejście wiosenne kursu górskiego.

01-12.05.1994 r. - wyprawa w pewnym sensie klubowa zdobyła drugi co do wysokości szczyt Europy, a mianowicie Dufourspitze (4634 m n.p.m.).

28.05.1994 r. - odbyła się impreza urodzinowo-poprzejściowa w dzikich lasach podskierniewickich. Zabawa była przednia: "Ty Plasti mniejszą uwagę zwracaj na moje nogi, a większą na swoją kiełbasę!" (cytat: Smok - nominacja do Srebrnych Ust).

03.06.1994 r. - nasza koleżanka Iwonka Ś. utraciła władzę nad nogą na skutek wybryków w Bieszczadzkich lasach.

Drodzy Klubowicze!
Znów jesteśmy z Wami! Już po raz trzeci macie okazję trzymać w drżących z niecierpliwości rękach nowy numer klubowego "Biuletynu". To cud, że udało nam się go wydać przed wakacjami, ale stało się. Od razu spieszymy Was poinformować, że przyszłość naszej gazety jest zagrożona. Otóż z uwagi na ogromny sukces poprzednich numerów "Biuletynu", kilka najpoczytniejszych dzienników i tygodników, szukając nowych geniuszy dziennikarstwa, złożyło redakcji, jej dziennikarzom i reporterom bardzo intratne oferty pracy. Staramy się opierać tym niewątpliwym próbom podkupienia nas, lecz nie jest to łatwe, bo pobory u nas są głodowe, a żyć trzeba. Nie dziwcie się więc, że cena "Biuletynu" rośnie, ale tylko tak możemy utrzymać nasz Zespół. Pomyślcie o przyszłości Waszej gazety i od razu zrobi się Wam lepiej.

Wiemy, że "Biuletyn" i każde jego pojawienie się wzbudza bardzo wiele emocji. Świadczyć o tym może sterta listów, które otrzymaliśmy od Was. Kilka z nich publikujemy, choć są w nich także uwagi krytyczne. Cóż, te listy pisali chyba malkontenci albo niechętna nam konkurencja. My się konkurencji nie boimy, a Wy piszcie do nas dalej, bo jeżeli będą to listy ciekawe i szczere, to na pewno znajdą się na łamach.

Tymczasem spójrzcie do nowego numeru "Biuletynu", a znajdziecie w nim same rewelacyjne teksty. Nasza redaktorka Agnieszka Cal zdobyła dla nas pochodzące z pierwszej ręki (chodzi o jedną z rąk Wojtka Kurtyki) informacje o nowej polskiej wyprawie na K-2. Gdy to czytasz, drogi Klubowiczu, na zachodniej ścianie tej góry najprawdopodobniej powstaje obóz pierwszy. Jest także długi wywiad z człowiekiem, który tworzył historię polskiego himalaizmu, a mianowicie z Januszem Kurczabem. Nie sposób znów nie wspomnieć o K-2, jako że pan Janusz był liderem dwóch wypraw na tę Górę Gór. Monika Kacprzak demaskuje w swym felietonie jedynie prawdziwą historię powstania kontrowersyjnej bazy namiotowej w Podwilku. Wiele wskazuje na to, że w przyszłym roku będzie można już dopisać ostatni rozdział tej opowieści, a mianowicie historię jej upadku, chyba że znajdą się chętni na jej poprowadzenie w tym sezonie.

"Obszernie rozpisuje się na łamach "Biuletynu" nasza nowa współpracowniczka - Marlena "Motorówka" Leszczyńska. W tym numerze wspomnienia z pierwszej klubowej wyprawy na Kaukaz wiosną 1990 roku. Natomiast wiosną tego roku mini ekspedycja w składzie 1 klubowicz + 3 sympatyków (Klubu, nie klubowicza) zdobyła w końcu Monte Rosę - najwyższy szczyt Alp szwajcarskich. O zmaganiach z tą górą pisze Tomasz Pietrewicz. Poza tym to co zwykle - wydarzenia i komentarze, felietony, jakieś wiersze i tak dalej.

Miłej lektury na czas wakacji życzy

Redakcja

Otwieramy kącik poetycki. W związku z tym, dorogije czitatieli, będziecie musieli się niestety trochę pomęczyć, gdyż jak wiadomo, poezja to nie chleb z masłem i czytanie jej wymaga pewnego wysiłku intelektualnego. Nie wymagamy od Was zbyt wiele, w związku z tym przeczytacie na początek wiersze Zbyszka Ciastka (zresztą i tak żadnych innych wierszy na razie nie mamy). Sam autor dystansuje się ostatnio od swojej twórczości. Zresztą oceńcie sami. Redakcja wystawiła oceny od 1 do 6.

Siedzę se na kamieniu
i mam wszystko gdzieś.
Jak mi ktoś wejdzie
niech go trąca pies.
Chcę mieć trochę spokoju
słuchając szumu strumyka.
Bardzo mi się podoba
ta jednostajna muzyka.
Lecz czasem ten potoczek
odgrywa swoje fanfary.

Cóż to, głupieję za młodu
czy szybko robię za stary?

27.08.1992 r.

Ten wierszyk zrobił się w Dolinie Małej Zimnej Wody w czasie tzw. denackiego dnia. Tak wszyscy się kochaliśmy, że każdy włóczył się samotnie, przepraszam, niektórzy w duecie. Pewnego dnia byliśmy na grani Baszt, a wyglądało to jakoś tak:

Przez Baszty przechodzę powoli
w prawo czy w lewo ni kroku.
Z jednej Młynicka się wije
a drugiej Menguska głęboka.
Bladość zabarwia twarze
pot zimny pada na lica
Przejdę tę grań i przeżyję
lub luftem w dół i... gromnica
Jestem bliziutko szczytu
na który dążę od rana.
Jeszcze trawersem w prawo
i już złoiłem Szatana.
Teraz zaś śmiało na dół
do stawu co tam gdzieś błyska.
Na Patrię wejść nie mogę
chociaż tak byłą bliska.
Więc do Strybskiego szlakiem
wlokę się krok za krokiem.
Na wszystko patrzę ponuro
i w zadumaniu głębokiem.

27.08.1992 r.
Zbigniew Ciastek

Nie tylko z okazji niedawnych świąt (patrz tytuł), przyszło mi do głowy podzielić się z Wami kilkoma uwagami ogólnymi. Wyobraźcie sobie, drogie dziatki, że nagle po ładnych paru latach intensywnej działalności, wielu fajnych wyjazdach i ekspedycjach tj. JETKE (jak ktoś nie wie co to znaczy to mogę wyjaśnić), nagle przychodzi taki smutny czas, gdy się niestety starzejemy. Oczywiście jest to drobna przenośnia, bo wcale nie chodzi mi o taką prawdziwą starość. Do niej szczęśliwie jeszcze trochę zostało. Chodzi mi mianowicie o taki przykry punkt w życiorysie, kiedy to nagle, zupełnie przypadkiem, kończymy studia i stajemy przed koniecznością rozpoczęcia jakiejś pracy (jeśli ją znajdziemy).

I nagle zamiast starych dżinsów i śmierdzącego ogniskiem polarna, okoliczności wciskają nas w jakiś obrzydliwy garnitur, lub (jeśli los jest dla nas szczęśliwszy) w marynarę. Do tego krawat i czarne, wypastowane do połysku półbuty. A zamiast miejskiego plecaczka - czarny neseser.

No cóż, jest to zmiana dość znacząca i właśnie w tym punkcie większość z nas kończy swą karierę górską i rozpoczyna normalną, szarą przepychankę od jednej wypłaty do drugiej. Spójrzcie wokół siebie, wszyscy znamy takie przykłady; o górach powoli zaczyna się już tylko rozmawiać, a potem już tylko wspominać i oglądać slajdy. A jeszcze później slajdy blakną, obraz się rozmywa i to już koniec. Niektórym się po prostu nie chce, innym wprost przeciwnie, chce się bardzo, tylko nie mają czasu. Cały czas tylko ta praca i praca. Nie ma już czegoś takiego jak wakacje, teraz nazywa się to urlop i jest on przeraźliwie krótki. Trzeba liczyć każdy wolny dzień i jeśli tylko wystarcza sił, pakujemy stary plecak i... w góry!!! Albo w skałki, lub jaskinie, byle tylko dalej od miasta.

A sił coraz mniej, przecież w końcu się starzejemy. i ochoty też coraz mniej. Przychodzi na przykład taki długo oczekiwany wyjazd, plecak już spakowany, stoi w przedpokoju, a nas ogarnia zwątpienie. Może by tak nie jechać? I coraz częściej zwątpienie wygrywa. W ten sposób odpadają kolejni, przechodzą na te stronę, gdzie już tylko pozostaje wykrzyknąć "Ciepłe pantofle, fotel, telewizor... Maryśka, przecież ja jestem symbolem mieszczaństwa!" (Mleczko, album czarny, str. 86).

I wtedy zostają już tylko takie chlubne jednostki jak na przykład, (...za przeproszeniem) niektórzy kolejarze lub psycholodzy; jednostki, które pomimo upływu lat jeżdżą jeszcze czasami w góry. Ale to tylko wyjątek potwierdzający regułę.

Tak się, cholera, zamyśliłem. No dobrze, to w końcu moja sprawa, ale dlaczego truję Wam głowę i zanudzam? Może dlatego, że dopiero teraz widać ile czasu marnowało się na studiach. Przecież można było zacząć jeździć w Tatry te dwa, trzy lata wcześniej, można było pojechać na Kaukaz jeszcze ten piąty i szósty raz... Można było. Wtedy było tyle wolnego czasu. I człowiek był trochę młodszy. W każdym razie pamiętajcie, studenciki, jeszcze trochę i dobre czasy się skończą.

Na przejściu letnim w 87 roku Paweł Dudzik prowadził grupę z Gładyszowa na przełęcz Małastowską. Po 20 minutach żmudnego podchodzenia drogą - patrzymy od dołu jedzie polonez milicyjny. Dudi zamachał, polonez zatrzymał się, zabrał i podwiózł na przełęcz trzy osoby (połowę grupy). Cała akcja nie spodobała się Jurkowi Sternickiemu - który na podsumowaniu dnia grzmiał: "Nie można zostawiać połowy grupy! Jak już łapiesz sukę to wytłumacz im by zabrali nas wszystkich, miejsca w bagażniku mają dużo i oni potrafią je wykorzystać...".

Zasłużoną sławą cieszą się "okazje" łapane w Rumunii. Łapie się tu przede wszystkim wielkie ciężarówki (Roman Diesel), których kierowcy za paczkę papierosów chętnie podwożą turystów czasami setki kilometrów po górskich drogach. Kiedyś zimą kierowca tak bardzo chciał nas podwieźć, że z całą maszyną wjechał do rowu (daliśmy mu z Wężem dwie paczki Marlboro). Największą sławą cieszyły się jednak podróże niekonwencjonalne - na przykład cały obóz z plecakami zmieścił się kiedyś na małej przyczepie do traktora, wyładowanej w dodatku (tak naprawdę to na przyczepie było tylko osiem osób cztery dziewczyny dokładnie obsiadły kierowcę ciągnika). Wąż do dzisiaj wspomina, że zastanawiał się cały czas, jadąc górskimi serpentynami, czy zdąży wyskoczyć gdy całość się przewróci. Rekordem była jednak podróż Rapsondka, Siwej i Pozioma w łyżce od spychacza. Emocji nie brakowało, razem z nimi w łyżce jechała beczka po benzynie, co jakiś czas łyżka opadała i uderzała o ziemię, zdenerwowany kierowca gwałtownie podnosił ją wówczas i dzielni wędrowcy mogli z góry podziwiać wówczas otwierającą się pod nimi przepaść. Poziom opowiadał, że Rapsond cały czas krzyczał "O jejku jak fajnie!", zaś Siwa wzdychała cicho "Gdyby to moja mama widziała...".

Kiedyś na przejściu letnim Andzia starała się zatrzymać poza przystankiem autobus. Zaczęła machać ręką, w ręku trzymała... siekierę (o której wieść gminna głosi, że była większa niż Ania Zaremba). Kierowca zatrzymał się oczywiście...